sobota, 23 marca 2013

Rozdział XIV


Uwaga, udało się dziś coś dodać, mam nadzieję, że przypadnie do gustu.
Uwaga nr. 2 Proszę wszelkich, którzy czytają, albo będą czytać, o głosowanie, po prawej stronie w ankiecie na: "Tak". Muszę wiedzieć ile osób z Was czyta te moje rozkminy. Dziękuję. ;*
Uwaga nr. 3 Zmieniłam wygląd bloga, bo w poprzednim, nie było widać wszystkich zakładek. Mam nadzieję, że teraz lepiej wygląda. :D
Uwaga nr. 4 Rozdział dedykowany dla Sans. :** Gdyby nie ona, nie byłoby go tu dzisiaj.

                                        Rozdział XIV - "Nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę."
                                                                  Dzień 384, 22.03
Piątek, już piątek, ostatni dzień. Ostatni dzień w Polsce. W Polsce, w której dalej będą mieszkać moi przyjaciele. Moi przyjaciele, których nigdy nie zapomnę... A nawet jeśli zapomnę, to przypomnę sobie o nich, oglądając nasze wspólne zdjęcia, tak jak teraz...
Siedziałam na łóżku, ze skrzyżowanymi nogami i przeglądałam zawartość mojej teczki, opatrzonej napisem: "Lata 2011-". Były w niej wszystkie moje zdjęcia z tego okresu. Po myślniku miałam zamiar napisać "2015". Może będę miała okazję ją uzupełnić... Tosiek miał jednak rację, że nie zdam w tym roku. Nie w tej szkole. Ciekawe, jak on sobie poradzi... Mam nadzieję, że dotrwa do końca roku.
Spakowałam teczkę, i gumką przycisnęłam moje ulubione zdjęcie, pochodzące z okresu, kiedy ze sobą chodziliśmy i przedstawiające naszą dwójkę:



Dopakowałam jeszcze słuchawki od telefonu i szczoteczkę do zębów. Miałam prawdziwego fioła na punkcie mojego brzoskwiniowego szamponu, więc zrobiłam sobie mały zapasik. Naprawdę maluśki - dwie butelki. Miało mi to starczyć na cztery miesiące. Czekolady też sobie zrobiłam zapasik, tej wedlowskiej oraz różnej maści cukierków, między innymi Dumli. Szkoda tylko, że nie można zrobić sobie zapasu czyjegoś głosu...
Zwlokłam moją walizkę po schodach. Żałowałam też, że ludzie, których znam nie mogą pojechać ze mną na lotnisko.
W końcu przed dziesiątą zadzwoniłam po taksówkę, tak, żeby na jedenastą być na lotnisku - mieszkałam w małej miejscowości pod Warszawą.
Na Okręcie trafiłam idealnie. Od razu weszłam do środka, gdyż zaczął padać śnieg. W hali odlotów zauważyłam tatę. Machał do mnie naszymi "Visami". Walizki już nie miałam, pojechała taśmociągiem.
Odmachałam.
 - Przepraszamy, niestety lot do Londynu o godzinie jedenastej dwadzieścia został odwołany. Jutro odbędą się dwa loty o tej godzinie. Przepraszamy za utrudnienia - usłyszałam z głośników. I te słowa były dla mnie, jak jakaś manna z nieba. Wcale się tego nie spodziewałam, ale jednak stało się!
Wracamy do domu. Jeszcze jeden dzień! Miałam wielką ulgę wypisaną na twarzy.
Tata podszedł do mnie, widziałam, że był wkurzony, ale cóż poradzić?
 - Zbieramy się do domu - podszedł do jakiejś pani za ladą. Chwilę z nią porozmawiał.
Ja w tym czasie znalazłam swoją walizkę i wróciłam do niego.
 - W Londynie jest straszne zachmurzenie, dlatego nie lecimy - wystukał numer taksówki.
                                                                                            ***
Kiedy wyszliśmy z lotniska, taksówka akurat podjechała. Po drodze do domu zadzwoniłam do Tosia i Tulipana, nasze rozmowy wyglądały mniej więcej tak:
 - Co ty, nie w samolocie?!
 - Odwołali lot, ale jutro już na pewno.
 - Aha.
 - Dobra, ja już lecę obdzwonić pozostałych.
                                                                                            ***
Do domu zajechaliśmy wpół do czternastej. Zabrałam swoje rzeczy z taksówki i na górę zaniosłam jedynie swoją torbę na lapka. Odpaliłam go.
 - No, co tak długo?
Gdy się włączył, otworzyłam bloga i napisałam:

"Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się cieszę! :D Odwołali lot. Ale jutro za to będą dwa. :(
                                                                                                                                                   ~ Me."

Zamknęłam komputer i spakowałam z powrotem. Zeszłam na dół. Wyjęłam z walizki piżamę i zaniosłam na górę. Po drodze zajechaliśmy do KFC, więc głodna nie byłam.
Włączyłam telewizor, akurat na jakimś tam programie leciały wiadomości. Obejrzałam całe, razem z pogodą. No, cóż, baba jednak nie kłamała. I dobrze.
Potem nic mi się nie chciało już robić, więc przesmradzałam się wte i wewte po domu. Przy okazji zauważyłam, że to miejsce nie jest już takie samo, jak kiedyś. Teraz wiało stąd pustką... A przecież w tym miejscu mieszkałam od piętnastego roku życia.
Zaczęłam zeskrobywać z drzwi taśmę bezbarwną, byleby się tylko czymś zająć. Szkoda, że nie mogę wyjąć deski - leżała na dnie mojej walizki.
                                                                                            ***
Pod koniec dnia wyjęłam kosmetyczkę i poszłam do łazienki. Przejrzałam się w lustrze. Pozornie wyglądałam normalnie. Jednak gdzieś tam, na dnie moich oczu tliła się radość. Radość z powodu, iż wiedziałam, że jutro na lotnisko pojedzie ze mną Tosiu i Kamil. I ta radość nie dawała mi spokoju do późnej nocy...

_________________________________________________________________________
Moja inspiracja do napisania tego, jak i ostatnich kilku rozdziałów, to głównie OGROMNA ciekawość Sans, oraz jej umiejętność wydobywania ze mnie informacji (Kocham Cię;)) ale także kilka piosenek m.in:
Let's stop
oraz
Intrygantka
jak również
Rock me.
I myślę, że jeszcze kilka rozdziałów będzie, dzięki tej inspiracji. :D

4 komentarze:

  1. Dedykacja? I to dla mnie? Jej *-* Nie spodziewałam się :))
    Dzięki Me. C;
    Rozdział oczywiście świetny, napisany genialnie, lecz nie do końca zaspokaja moją ciekawość ;D
    Ale poczekam jeden dzień :c niech będzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już wiem, czemu tak szybko uciekłaś wczoraj. xD Ciekawska babo! :**

      Usuń
    2. Hejejej! szybko? no wiesz Ty co? Ale dłużej być nie mogłam ;p robienie stronki męczy ;<

      Usuń
  2. Przybyłem, przeczytałem i skomentowałem!!!

    OdpowiedzUsuń