niedziela, 31 marca 2013

Rozdział XVI


Uwaga, po 5.04 ruszamy znowu pełną parą. Chyba, że pani od polskiego znowu będzie się z nami bawić w ciuciu babkę.
Uwaga, nr. 2, Odkupujecie mi trzy czekolady! ;D Tyle zjadłam pisząc ten rozdział.
Uwaga, nr. 3, Dodałam kilka faktów i ciekawostek. :))
Uwaga, nr. 4 Co myślicie o tym, żebym wstawiła tu tłumacza? 
Note, for those from the U.S. and the UK and Germany: What do you think about this, I'll insert a translator here? You can answer the question, in english. Please answer the question in the comments. THX.
Zapraszam do czytania i komentowania! A no i zapraszam również na mojego drugiego bloga.

                                  Rozdział XVI - "Holmes Chapel, czyli jednym słowem nuda"
                                                            Dzień 386, 24.03

Następnego dnia pojechaliśmy do domu. Do nowego domu, tak dla ścisłości. Miejscowość, w której stał, znajdowała się około pięćdziesięciu kilometrów od Liverpool i jej nazwa była dwuwyrazowa. Pierwszy wyraz rozpoczynał się na "H" a drugi "C"*. Nie mogłam uwierzyć.
Od razu pobiegłam do swojego pokoju, na poddaszu. Miał liliowe ściany i panele na podłodze. Od razu zrobiłam zdjęcie, żeby wstawić je na bloga:



Rzuciłam się na łóżko, a raczej kanapę. Tata się postarał, wiedział, że z łóżka potrafiłam spaść trzy razy w nocy, pozbierać się i nawet nie pamiętać, że spadłam.
New life... New school... New friends... tak zawsze mówią na to w filmach, ale ja nie uważam, żeby to wszystko było nowe. Pewnie w szkole wyjdę na dziwaka, który nie umie się ubrać, ale taka już moja natura. Ubieram się, jak mi wygodnie, w domu nigdy nie noszę jeansów. Jak już uda mi się w weekend zmobilizować do ubrania się, to zwykle zakładam męski dres, trochę za duży, do tego jakaś koszulka Tośka i ewentualnie bluza. Strasznie dużo miałam Tośka koszulek, bo a to u mnie spał, a to zapomniał, gdzie położył w wakacje... i można wyliczać.
Zaczęłam się rozpakowywać. Na samo dno szafy poszły wszystkie za duże ubrania, deski i rolki. Na rolkach nie umiałam jeździć. Nawet nie wiem, dlaczego. Ale przywiozłam je. Przywiozłam, żeby nauczyć się na nich śmigać, póki jeszcze mój mózg ma w sobie trochę pamięci trwałej. Tak naprawdę miałam dwie deski: jedną na czterech kółkach, na której gorzej się skręcało - typową deskę skateboardową - i drugą na dwóch, którą napędzało się jedną nogą, a drugą kierowało. Kiedyś były w Biedronce, więc kupiłam. Tą deską łatwiej się skręca.
Gdy skończyłam się rozpakowywać, wzięłam rolki i wyszłam na ulicę. Na poboczu zdjęłam adidasy i założyłam rolki. Dziwnie się w nich czułam.
Spróbowałam wstać. Nic z tego. Zdjęłam jedną rolkę i włożyłam adidasa. Znowu wstałam, tym razem czułam się pewniej. Pochodziłam tak chwilę po ulicy. Zdjęłam buta i znów włożyłam rolkę. Kiedy wstałam, stopy mi się powyginały na zewnątrz. Nie uda mi się.
Wróciłam do domu. Rzuciłam rolki w kąt. Bez sensu. Jutro spróbuję znowu. Teraz mam tydzień wolnego od szkoły, więc mam czas. If you want to something done, don't go back to nothing.** Przynajmniej nie będę miała tego, cholernego polskiego.
Poszłam się przejść. Praktycznie nic tu nie było. Żadnego sklepu, prócz hipermarketów. Jak ja tu wytrzymam? Może będę mogła jeździć do Liverpool, w co drugą sobotę, żeby uzupełnić moje książki? Albo sobie coś kupić?
Wszędzie stały identyczne, brązowe, ceglane domy i domki. Zero pomysłowości. Ciekawe, czy takie same są w środku?
Nigdy nie lubiłam się na początku wyróżniać z tłumu, dopiero potem, jak wszyscy mnie poznali od tej lepszej strony, wtedy wszystkich zaskakiwałam swoimi pomysłami. W gimnazjum, w czerwcu przyniosłam raz garść balonów. Nalaliśmy do nich wody i spuszczaliśmy z drugiego piętra na głowy uczniom, na boisku. Aż w końcu trafiłam w nauczyciela. Od razu się schowałam pod oknem, nim zdążył się zorientować, a potem cały dzień chodził w mokrych ciuchach. Wtedy sobie powiedziałam, że jednak było warto.
W podstawówce na przykład, zjadłam kredę. Bo nauczycielka mi kazała. Kazała, więc zjadłam. W tamtym okresie zjadałam różne rzeczy. Zjadłam też kartkówkę, bo mi kazała przynieść podpis rodzica, a ojca nie było.
Na liceum miałam przygotowane, co innego. W liceum chciałam dosypać nauczycielowi środka na przeczyszczenie do kawy. Albo chociaż soli, bądź kwasku cytrynowego.
No, ale do trzech razy sztuka.
Wpadłam na kogoś. Ten ktoś był odrobinę wyższy ode mnie.
 - Przepraszam.
 - Nic się nie stało.
Minęliśmy się. Więcej nikogo nie spotkałam.
                                                                                              ***
 - Dziwne to miasto, nikogo nie ma.
 - Pewnie wszyscy w domach siedzą - odparł tata. - Bądź, co bądź jest jeden stopień na dworze.
 - To oni chyba nie byli w Polsce - zaśmiałam się. - U nas to o tej porze bywa trzy na minusie i wiatr.
                                                                                              ***
Wieczorem poszłam na samą górę, do mojego pokoju. Odpaliłam laptopa i w czasie, kiedy się włączał, poszłam się przebrać w piżamę. Moja piżama składała się z mega neonowych, różowych leginsów w małe czarne kotki, oraz mega neonowej, fioletowej tuniki z dużym, czarnym kotem z przodu. Całość była kompletem. Leginsy były dla mnie trochę za szerokie i w kroku mi wisiały, ale nie przejmowałam się tym.
Gdy wróciłam, zauważyłam moje Słoneczko, wylegujące się na klawiaturze komputera.
Zwaliłam ją z tamtąd, krzycząc: "Sunny, niedobry kot!".
Nim skasowałam całe hasło, jakie mi wpisała do mojego konta, minęło dobre pięć minut. Hasło to było zabezpieczeniem przed złodziejami i tak dalej. Składało się z samych polskich liter z ogonkami, kreseczkami i kropkami, ułożonych w porządku alfabetycznym. Nikt się jeszcze nie skapnął.
Wpisałam szybko hasło. Przeliczyłam litery. Kliknęłam "Enter" i moim oczom ukazała się moja tapeta. Tapeta, która przedstawiała kilka słów, napisanych kursywą: "I love you, so much and I'll never stop.***" Nie wiem, czemu akurat to zdanie, ale podobało mi się. It is so romantic!**** Muszę trochę przestawić swoje myślenie na angielski. Ale nie teraz, teraz czilałt.
Włączyłam w komputerze piosenkę "Czilałt" GrubSona i założyłam słuchawki. Po pewnym czasie wyświetlacz w telefonie mi się zapalił.
Zdjęłam słuchawki i odebrałam:
 - Hej, piękna - usłyszałam Tośka.
 - Jesteś pijany?
 - Nie, od razu oskarżasz mnie o takie rzeczy! Zamiast wysłuchać, albo odpowiedzieć! Nawet głupiego "cześć" nie otrzymałem, bo ty od razu musisz się domyślać, co brałem, a brałem bardzo dużo! - zaczął bełkotać. - Justin przyniosła taki fajny zielony krzaczek, który teraz wcale nie jest zielony. Tulipan doniósł maszynkę do mielenia, ale nie, to nie była ta maszynka*****. I poodrywaliśmy z krzaczka listki, pokładliśmy na grzejniku, a jak wyschły, to zmieliliśmy. A potem mówię ci, porozcinaliśmy moje cudzesy******, wysypaliśmy to, co w środku i nasypaliśmy tych listków. I teraz wszystko jest kolorowe, normalnie wszystko...
 - Tosiek!
 - I dzwonię cię zapytać, czy nie zawieziesz mnie do domu...
 - Tosiek! Ja cię zabiję! Pierdolnę ci przez łeb łopatą, jak wrócę do Polski! Albo nie, nie...
 - Żartuję przecież - powiedział. - I was joking.
 - Głupi ten twój żart.
 - Tak, jak ja? - spytał retorycznie. - Jak tam w Anglii?
 - Wszędzie to samo. Te same kolory.
 - Czyli jednym słowem nuda.
 - Przestań.
 - Co mam przestać? - zapytał.
Wywróciłam oczami.
 - Się głupio uśmiechać.
 - A ty wywracać oczami.
Zaśmiałam się. Z Tosiem znaliśmy się, jak mało ludzi na świecie. Potrafiliśmy przewidzieć swoje reakcje. Ludzie w kółko nam powtarzali, że nie powinniśmy zrywać ze sobą, ale świat chciał inaczej... Ale mogę się założyć, że gdybyśmy nadal byli razem, nie daliby nam spokoju. Bo wcześniej mówili, że nie powinniśmy być razem.
 - A tak właściwie, to jak tam oceny?
Rozmawialiśmy do późna, po dwudziestej trzeciej, tata z dołu krzyknął, żebym już kończyła, bo Damian się nie wyśpi.
Napisałam jeszcze króciutką notkę na bloga:

"Słuchajcie, to mój nowy pokój:"

Poniżej wstawiłam to zdjęcie z dzisiaj.

"A o okolicy to napiszę Wam jutro! Bye!
                                                                                                                                                                 ~ Me."

I poczułam obezwładniającą senność...

_______________________________________________________________________
*Chodzi tu o Holmes Chapel. To chyba oczywiste. ;p
**"Jeśli chcesz coś zrobić, nie cofniesz się przed niczym"
***"Kocham cię i nigdy nie przestanę"
****"To takie romantyczne." Z uwagi, że "so" można tłumaczyć jako "tak" w sensie np: "tak dużo", albo "więc".
*****Chodzi mu o młynek do kawy. ;p
******Cudzesy - skrót od cudze papierosy. Tak kiedyś nazywano "pożyczone" papierosy. Tu: papierosy Tośka.

Proszę odpowiadać na pytanie w komentarzach.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba! :) Musi. Dość długi, bo dziś od rana go pisałam. Ale dla mnie jakiś taki mdły... nie wiem, jak dla Was.
A na koniec mam dla Was propozycję... Zagrajmy w grę. Chodzi w niej o to, żeby przejść tą niebieską kropką do tego czerwonego pola (czwartej rundy nikt nie przejdzie!), nie wychodząc poza żółty kolor. ;)

czwartek, 28 marca 2013

Rozdział XV


Uwaga, Dodałam "Fakty i ciekawostki" w zakładce "O mnie".
Uwaga nr. 2 Od dziś do końca przyszłego tygodnia (5.04) notki będą pojawiać się, co dwa do czterech dni.
Uwaga, nr. 3 Proszę was jeszcze, żebyście nie odznaczali głosów w ankiecie. 
Uwaga nr. 4 Dziękuję Wam serdecznie, za te 1300 wyświetleń. Jesteście wielcy! I bardzo cieszy mnie fakt, że zaglądacie tu, mimo, iż ja nic nie piszę. :D
Uwaga nr 5 Ten rozdział dedykowany jest dla wszystkich tych, którzy jeszcze będą to czytać, a w szczególności dla Krzyśka, który jest "bardzo wiernym czytelnikiem", jak go określiła moja kuzynka. ;p

                                                 Rozdział XV - "First day in England"
                                                            Dzień 385, 23.03

Oh, my head. Dziwnie mi w niej szumiało... "Let's stop, together...". Kurwa, mać. Co to za piosenka?? "We are... we are... making better...".
Zerknęłam na wyświetlacz komórki. W pół do dziesiątej, albo, jak zwykłam mówić trzydzieści po dziewiątej.
Za pół godziny powinnam być gotowa. Pół godziny... Tik-tak, a czas leci, tik-tak.
Na zebranie się potrzebowałam piętnastu minut. Nawet włosów nie kręciłam. Zostawiłam proste.
Czterdzieści pięć po dziewiątej, wpadli Tosiu i Tulipan.
 - Jedziemy już?
 - Tak, weźcie walizkę.
Zaparli się i nie dali rady jej unieść.
 - Co ty tam masz, kobieto?
 - Niewiele rzeczy, pamiętajcie, że byłam z tą walizką już raz na lotnisku - przestrzegłam ich. Znowu się zaparli. - Dajcie, pomogę wam - złapałam i wysunęłam rączkę.
                                                                                            ***
Na lotnisko dojechaliśmy dwadzieścia minut przed czasem. Poszliśmy do hali odlotów.
Tam, złapałam ich obu za szyje i przyciągnęłam do siebie.
 - Kocham was, chłopaki.
 - Do zobaczenia.
Przeszłam przez bramkę. Jeszcze odwróciłam głowę, by na nich spojrzeć...
                                                                                            ***
W samolocie nie okazywałam, żadnych uczuć. Nic. Usiadłam tylko na swoim miejscu, zapięłam się pasami i chyba przysnęłam, bo obudziłam się, jak pilot dawał komunikat, że za chwilę lądujemy.
Dopiero wtedy zauważyłam, jakiegoś chłopaka siedzącego na miejscu obok. Postanowiłam zagadać.
 - Hey, where are you from?
 - I'm from England, and you?
 - Oh, and I'm from Poland. What's your name?
 - I'm Thomas* - całkiem nieźle mi się gadało.
                                                                                              ***
Po wejściu do hali przylotów, na lotnisku London-Stamsted, nie zauważyłam żadnej znajomej twarzy, co mnie przeraziło... Tato szedł za mną.
Miałam nadzieję, że mnie nie zostawi, w tym wielkim mieście samej.
Poszliśmy do małej kawiarenki na lotnisku. Wyjęłam komputer z torby. Włączyłam go.
Siedzieliśmy przy jakimś ustronnym stoliku.
 - Uzależnienie się kłania - zażartował tata.
 - Nie, po prostu obiecałam kilku osobom, że się z nimi skontaktuję, jak dolecimy - uśmiechnęłam się. - Będziesz teraz częściej w domu?
 - Nie wiem, ale najpewniej tak - ucieszyło mnie to. Wcześniej pracował w Warszawie i Londynie. W domu nie pojawiał się nawet w weekendy.
 - Kiedy wylatujemy do Liverpool?
 - Po szesnastej.
 - Czyli, że mamy teraz około trzech godzin w Londynie.....
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
                                                                                              ***
W tym czasie zwiedziłam pół Londynu... oraz wpadłam na paru Londyńczyków. Najbardziej zapamiętałam kręconego bruneta i blondyna... tak bardzo mi przypominali Tosia i Tulipana.
                                                                                              ***
Na lotnisko Luton trafiłam równo o szesnastej, ich czasu, idealnie, żeby się wyrobić na samolot.
                                                                                              ***
Podczas lotu do Liverpool rozmawiałam z różnymi ludźmi. Nie chciało mi się spać. Przesiedliśmy się w Isle of Man i już byliśmy w Liverpool.
Na lotnisku International, w hali przylotów czekała na nas ciocia i... jakiś gość.
 - Angela, poznaj proszę Simona. Pisałam ci o nim - nie przypominam sobie, żeby pisała mi o jakimś Simonie.
Kiwnęłam głową w jego stronę. Trzeba będzie sprawdzić wiadomości.
Odpowiedział mi tym samym.
Ruszyliśmy wszyscy w stronę wyjścia.
Na noc zatrzymaliśmy się u cioci. Nie mogłam uwierzyć, że ma w domu perkusję i trzy gitary: akustyczną, basową i elektryczną.
Od razu zaszyłam się w pokoju, w którym stały te instrumenty i w teorii nie zamierzałam  z tamtąd wychodzić. Ale teoria różni się  niestety od praktyki, bo po dwóch godzinach zgłodniałam, głównie przez tapetę na ścianach, która przedstawiała ciastko z kremem...
Zeszłam na dół.
                                                                                              ***
 - Fajny tamten pokój, oprócz tapety - powiedziałam do Simona.
 - Bo wyposażenie to ja wybierałem, a tapetę twoja ciotka - puścił mi oko. - Grasz?
 - Tak. Jeszcze na keyboardzie trochę, a tak to głównie na akustyku i perkusji.
Albo mi się zdawało, albo mruknął coś w stylu: "Chłopaki będą wniebowzięci".
 - Mówisz po polsku? - spytałam go.
 - Nie. Za tydzień pojedziesz ze mną do studia, pokażesz mi, jak grasz.
Do jakiego studia?? Okay, nic z tego nie zrozumiałam, jednak zgodziłam się.
                                                                                              ***
Po zjedzeniu, wzięłam komputer na górę znowu się zamknęłam w tym samym pokoju i włączyłam kamerkę. Przedstawiłam się do niej, powiedziałam, co zagram, usiadłam przy perkusji i zaczęłam grać.
                                                                                              ***
Po dwudziestej trzeciej weszłam na pocztę - nie dawało mi spokoju tamto "studio". Przestudiowałam jeszcze raz e-mail od cioci i wyłapałam słowo "Simon".

"Ludzie, sorrki, naprawdę, ale to nie moja ciocia jest menedżerką 1D, tylko jej chłopak. ^^' Nie wczytałam się w wiadomość od niej.
Za tydzień postaram się coś wrzucić ze studia.
                                                                                                                                                                                           ~ Me."

_____________________________________________________________________________
* Typowe zdania angielskie: "Skąd jesteś?" i "Jak masz na imię?"

poniedziałek, 25 marca 2013

Uwaga nr. 2

Z powodu, jako iż mało z Was czyta tego bloga, co widać po ankiecie. Postanowiłam go zawiesić na czas nieokreślony, no, bo może niektórzy nie nadążają z czytaniem... W niedługim czasie zamierzam zamieścić tu, w tym poście, parę cytatów z kilku następnych rozdziałów, żeby pobudzić Waszą ciekawość, bo nie wyrobię, dusząc to w sobie. Tak, wiem, Sans, jestem ZUA. xD Ale już taka moja natura. ;p Przepraszam wszystkich, tych, którzy nie mogą się oderwać od lektury tego bloga, ale to naprawdę konieczne. No, bo nie wszyscy mają tyle czasu. Linki do tego bloga wysyłam wszędzie, gdzie się da, a jednak ta liczba głosów z boku nie rośnie. Przykro mi. Naprawdę...
Proszę też wszystkich tych, którzy czytają, o szczere zagłosowanie, nawet ci których informuję, mogą głosować. Dla Was to tylko pięć sekund, a dla mnie... nie mogę tego opisać...
Dziękuję.

P.S. Oto cytaty z następnego rozdziału:

"(...) Jutro postaram się coś wrzucić ze studia. (...)"
"Oh, my head. Dziwnie mi w niej szumiało (...) "

"(...) złapałam ich obu za szyje i przyciągnęłam do siebie.
 - Kocham was, chłopaki. (...)"

"(...) W pół do dziesiątej, albo, jak zwykłam mówić, trzydzieści po dziewiątej. (...)"
" (...) Miałam nadzieję, że mnie nie zostawi, w tym wielkim mieście samej. (...) "
" (...) Jeszcze na keyboardzie trochę, a tak to głównie na akustyku i perkusji. (...)"

" (...) Mówisz po polsku? - spytałam go.
 - Nie. (...) "

Hehehe, i tera macie rozkminy. :D "Kim jest ten, który nie gada po polsku?"

sobota, 23 marca 2013

Rozdział XIV


Uwaga, udało się dziś coś dodać, mam nadzieję, że przypadnie do gustu.
Uwaga nr. 2 Proszę wszelkich, którzy czytają, albo będą czytać, o głosowanie, po prawej stronie w ankiecie na: "Tak". Muszę wiedzieć ile osób z Was czyta te moje rozkminy. Dziękuję. ;*
Uwaga nr. 3 Zmieniłam wygląd bloga, bo w poprzednim, nie było widać wszystkich zakładek. Mam nadzieję, że teraz lepiej wygląda. :D
Uwaga nr. 4 Rozdział dedykowany dla Sans. :** Gdyby nie ona, nie byłoby go tu dzisiaj.

                                        Rozdział XIV - "Nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę."
                                                                  Dzień 384, 22.03
Piątek, już piątek, ostatni dzień. Ostatni dzień w Polsce. W Polsce, w której dalej będą mieszkać moi przyjaciele. Moi przyjaciele, których nigdy nie zapomnę... A nawet jeśli zapomnę, to przypomnę sobie o nich, oglądając nasze wspólne zdjęcia, tak jak teraz...
Siedziałam na łóżku, ze skrzyżowanymi nogami i przeglądałam zawartość mojej teczki, opatrzonej napisem: "Lata 2011-". Były w niej wszystkie moje zdjęcia z tego okresu. Po myślniku miałam zamiar napisać "2015". Może będę miała okazję ją uzupełnić... Tosiek miał jednak rację, że nie zdam w tym roku. Nie w tej szkole. Ciekawe, jak on sobie poradzi... Mam nadzieję, że dotrwa do końca roku.
Spakowałam teczkę, i gumką przycisnęłam moje ulubione zdjęcie, pochodzące z okresu, kiedy ze sobą chodziliśmy i przedstawiające naszą dwójkę:



Dopakowałam jeszcze słuchawki od telefonu i szczoteczkę do zębów. Miałam prawdziwego fioła na punkcie mojego brzoskwiniowego szamponu, więc zrobiłam sobie mały zapasik. Naprawdę maluśki - dwie butelki. Miało mi to starczyć na cztery miesiące. Czekolady też sobie zrobiłam zapasik, tej wedlowskiej oraz różnej maści cukierków, między innymi Dumli. Szkoda tylko, że nie można zrobić sobie zapasu czyjegoś głosu...
Zwlokłam moją walizkę po schodach. Żałowałam też, że ludzie, których znam nie mogą pojechać ze mną na lotnisko.
W końcu przed dziesiątą zadzwoniłam po taksówkę, tak, żeby na jedenastą być na lotnisku - mieszkałam w małej miejscowości pod Warszawą.
Na Okręcie trafiłam idealnie. Od razu weszłam do środka, gdyż zaczął padać śnieg. W hali odlotów zauważyłam tatę. Machał do mnie naszymi "Visami". Walizki już nie miałam, pojechała taśmociągiem.
Odmachałam.
 - Przepraszamy, niestety lot do Londynu o godzinie jedenastej dwadzieścia został odwołany. Jutro odbędą się dwa loty o tej godzinie. Przepraszamy za utrudnienia - usłyszałam z głośników. I te słowa były dla mnie, jak jakaś manna z nieba. Wcale się tego nie spodziewałam, ale jednak stało się!
Wracamy do domu. Jeszcze jeden dzień! Miałam wielką ulgę wypisaną na twarzy.
Tata podszedł do mnie, widziałam, że był wkurzony, ale cóż poradzić?
 - Zbieramy się do domu - podszedł do jakiejś pani za ladą. Chwilę z nią porozmawiał.
Ja w tym czasie znalazłam swoją walizkę i wróciłam do niego.
 - W Londynie jest straszne zachmurzenie, dlatego nie lecimy - wystukał numer taksówki.
                                                                                            ***
Kiedy wyszliśmy z lotniska, taksówka akurat podjechała. Po drodze do domu zadzwoniłam do Tosia i Tulipana, nasze rozmowy wyglądały mniej więcej tak:
 - Co ty, nie w samolocie?!
 - Odwołali lot, ale jutro już na pewno.
 - Aha.
 - Dobra, ja już lecę obdzwonić pozostałych.
                                                                                            ***
Do domu zajechaliśmy wpół do czternastej. Zabrałam swoje rzeczy z taksówki i na górę zaniosłam jedynie swoją torbę na lapka. Odpaliłam go.
 - No, co tak długo?
Gdy się włączył, otworzyłam bloga i napisałam:

"Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się cieszę! :D Odwołali lot. Ale jutro za to będą dwa. :(
                                                                                                                                                   ~ Me."

Zamknęłam komputer i spakowałam z powrotem. Zeszłam na dół. Wyjęłam z walizki piżamę i zaniosłam na górę. Po drodze zajechaliśmy do KFC, więc głodna nie byłam.
Włączyłam telewizor, akurat na jakimś tam programie leciały wiadomości. Obejrzałam całe, razem z pogodą. No, cóż, baba jednak nie kłamała. I dobrze.
Potem nic mi się nie chciało już robić, więc przesmradzałam się wte i wewte po domu. Przy okazji zauważyłam, że to miejsce nie jest już takie samo, jak kiedyś. Teraz wiało stąd pustką... A przecież w tym miejscu mieszkałam od piętnastego roku życia.
Zaczęłam zeskrobywać z drzwi taśmę bezbarwną, byleby się tylko czymś zająć. Szkoda, że nie mogę wyjąć deski - leżała na dnie mojej walizki.
                                                                                            ***
Pod koniec dnia wyjęłam kosmetyczkę i poszłam do łazienki. Przejrzałam się w lustrze. Pozornie wyglądałam normalnie. Jednak gdzieś tam, na dnie moich oczu tliła się radość. Radość z powodu, iż wiedziałam, że jutro na lotnisko pojedzie ze mną Tosiu i Kamil. I ta radość nie dawała mi spokoju do późnej nocy...

_________________________________________________________________________
Moja inspiracja do napisania tego, jak i ostatnich kilku rozdziałów, to głównie OGROMNA ciekawość Sans, oraz jej umiejętność wydobywania ze mnie informacji (Kocham Cię;)) ale także kilka piosenek m.in:
Let's stop
oraz
Intrygantka
jak również
Rock me.
I myślę, że jeszcze kilka rozdziałów będzie, dzięki tej inspiracji. :D

piątek, 22 marca 2013

Rozdział XIII


Uwaga, dodałam kolejnego bohatera, w zakładce "Bohaterowie". ;)
Uwaga nr. 2 Proszę te osoby, które tu zabłądziły o pozostanie na dłużej, a te, które już tu są o rozpowszechnianie tego bloga. Oraz o komentowanie notek, nawet nie zdajecie sobie sprawy, z tego, jak te komentarze motywują! Dziękuję. :D

                                               Rozdział XIII - "Trzeba skończyć się pakować..."
                                                               Dzień 381, 19.03

Obudziłam się z płaczem. Śniło mi się, że wszystko tracę... wszystko ode mnie ucieka... wszystko gubię... A potem tego szukam i nie mogę znaleźć... bo niby jak znaleźć coś niematerialnego, a jednak widocznego... jak... jak... wspomnienie. Paskudny sen.
Gdy się wreszcie pozbierałam, wstałam z łóżka i pobiegłam do łazienki przemyć sobie twarz zimną wodą. Przy okazji zmierzyłam cukier. 55mg/dl. Kurwa, za mało. I to o wiele za mało! Powinnam sobie chyba kupić pompę insulinową, ale taką, która automatycznie mierzy cukier. No, nie wiem.
Zobaczyłam mroczki. Jak najszybciej pobiegłam do pokoju znaleźć moją czekoladę. Z każdym krokiem mroczki się nasilały. Aż w końcu zapadła całkowita ciemność...
                                                                                            ***
Obudziłam się na podłodze w pokoju.
Powoli wstałam. Podeszłam na trzęsących się nogach do szafki, otworzyłam swoją szufladę i zjadłam pasek czekolady.
Kiedy poczułam się lepiej, założyłam leginsy i wczorajszą szarą bluzę. Spakowałam się do szkoły i wybiegłam na dwór. Po drodze włączyłam sobie muzykę w telefonie, włożyłam słuchawki do uszu i nacisnęłam "play". Do szkoły dotarłam po dzwonku na przerwę. Skierowałam się do prawego łącznika i nim przeszłam do pawilonu, gdzie mieliśmy pierwszą lekcję. Moja szkoła składała się z dwóch pawilonów, łączników i "starej szkoły".
Tosiu przyszedł z Tulipanem. Kamil od razu mnie objął. Rzuciłam pytające spojrzenie Damianowi. Zrozumiał, o co chodzi i pokręcił głową.
 - Dziękuję - powiedziałam bezgłośnie.
Zrobił minę w stylu: "nie musisz" i odwrócił się do Deo.
Kamil mnie puścił.
 - Co wczoraj robiłaś?
 - Jeździłam na desce.
 - A co będziesz dziś robić?
 - Jeszcze nie wiem, pewnie posłucham muzyki.
 - Widziałem wczorajszego posta, aż tak bardzo będzie ci brakowało debili z twojej klasy i jednego szatana? - spytał.
 - Zależy, kto jest tym szatanem - nad jego ramieniem zobaczyłam Daro, kiwnęłam mu głową.
Kamil to zauważył, odwrócił się.
 - Kto to?
 - Kuzynek - to akurat była szczera prawda. - Ty, patrz, leją się.
Naprawdę się leli. Deo z Tośkiem. Ale nie tak na serio. Coś mi się zdawa, że Deo odkrył naszą zemstę...
                                                                                            ***
W domu zaczęłam pakować ciuchy i najpotrzebniejsze rzeczy. Reszta miała zostać na moje "powroty".
"I will coming back for you"* - zanuciłam cicho.
W trakcie pakowania, napisałam notkę:

"Już tylko trzy dni dzielą mnie od wyjazdu. Wolałabym zostać w Polsce przynajmniej do końca roku. A tak, to przegapię studniówkę z downami. xD I jeszcze maturę, próbną i tą normalną. ;/ Ciekawe, czy w Anglii dadzą mi się uczyć od momentu, w którym skończyłam się uczyć tu... I jak mnie tam przyjmą... Podobno w Irlandii Polacy uchodzą za największych złodziei. I słusznie! ;D Najsprytniejsi, najlepsi i najbardziej inteligentni. Wiedzą, kiedy jest ten dobry moment. xD Dobra, no, ale nie piszę tej notki, po to, żeby się rozwodzić nad Polakami.
Dziś w szkole zobaczyłam kuzynka. On mi bardzo pomagał, zawsze jak ktoś miał sprawę do mnie, to i do niego. Potrafił stanąć w mojej obronie, gdy tylko go o to poprosiłam. Ciebie też będzie mi brakować. :** Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo... :c
Dobra, kończę, bo trzeba skończyć się pakować.
Papatki.
                                                                                                                                                            ~ Me."

Jak skończyłam, ległam na łóżku i zasnęłam.

_____________________________________________________________________
* Nie wiem, skąd to, ale idealnie tu pasuje. ;)

czwartek, 21 marca 2013

Rozdział XII

Uwaga, Dziękuję, już po raz trzeci, za 550 wyświetleń, wiem, że nie możecie się doczekać dalszych przygód Angeli. ;D
Uwaga,nr2. Tak jak mówiłam oto i jest. Udało się! I'm so happines. :D Zapraszam do czytania i komentowania. 

                                     Rozdział XII - "Za dużo tych rozstań, a za mało powrotów..."
                                                         Dzień 380, 18.03
Obudził mnie budzik: "Open eyes, it's time to get up...". Byłam wykończona - wczoraj odbyłam bardzo poważną rozmowę z tatą na temat antykoncepcji, tzn. dla niego ta rozmowa była poważna. Ja tylko udawałam, że słucham, a tak naprawdę, byłam jedną nogą w grobie, drugą - gdzieś w krainie Morfeusza.
Na koniec powiedziałam:
 - Dobrze, tatku - i przytuliłam go.
Doskonale rozumiałam, że się o mnie martwi. Nie popiera seksu przedmałżeńskiego, ale da radę to zaakceptować, mimo że wolałby zobaczyć swoją córkę przed ołtarzem w białej sukni*. Być może też nie chciał, żebym zawaliła szkołę przez dziecko...
 - Przestań o tym myśleć! - rozkazałam sobie.
Podeszłam do okna, szarpnęłam klamkę i otworzyłam je na oścież. Ubrałam się w jakieś przyduże dresy, złapałam deskę i wybiegłam na ulicę, zakładając kaptur od mojej bluzy na głowę. W tym stroju wyglądałam jak chłopak. Sprawdziłam, kiedyś poszłam tak do szkoły - wcześniej rozpuściłam plotkę, że jakiś nowy ma dołączyć do klasy - a było to w Prima Aprilis i dopóki nauczyciele nie zaczęli sprawdzać obecności, wszyscy mówili do mnie: "Nowy". Dobrze się też czułam w dresie oraz na desce. Byłam, jestem i będę chłopczycą.
Na szczęście śnieg już na drodze stopniał.
Wskoczyłam na deskę i zjechałam z górki. Po drodze odepchnęłam się dwa razy prawą nogą. Gdyby nie mój głos, nikt praktycznie by mnie nie poznał. Dwa lata temu zaczynałam jeździć. Na pierwszej glebie obtarłam sobie: wnętrze dłoni, przedramię, łokieć i oba kolana. Ale nie poddawałam się. Nigdy się nie poddaję. Po roku opanowałam to do perfekcji.
Zrobiłam 360 flipa. Jazda na desce pomagała mi pozbierać myśli.
Zauważyłam przed sobą jakąś znajomą sylwetkę. Machała do mnie.
Odmachałam i odepchnęłam się trzy razy.
Tosiu, a któż by inny?
 - Czemu ciebie dziś w szkole nie ma?
 - A ciebie? - odpowiedź na to pytanie była tak oczywista, że dopiero, gdy odpowiedział zdałam sobie z tego sprawę.
 - Mnie, bo polazłem cię szukać.
 - A mnie, bo tato wrócił - odparłam.
 - Kiedy?
 - Wczoraj wieczorem.
 - Kiedy znowu wyjedzie? - spytał.
 - Mówi, że w środę.
 - A potem w piątek wraca?
 - Yeah, musi się jeszcze spakować.
 - A ty?
 - Ja już dawno spakowana - odpowiedziałam.
 - Będę tęsknić.
 - Ja też - przytuliłam się do niego, a on do mnie. Na desce byłam wyższa od niego. Ściągnął mnie z niej.
                                                                                            ***
Nie mam pojęcia, ile tak staliśmy. Starczyło, żeby dłonie mi zmarzły przez bluzę. Rozkoszowałam się jego zapachem, chciałam jak najbardziej go zapamiętać. Pachniał płynem do płukania pomieszanym ze smrodem papierosów. Niekiedy trzeba pomyśleć, nim stworzy się coś nowego. Ja już pomyślałam. I z Damianem stworzyłam coś, o czym nie chcę zapominać...
 - Przykro mi... - szepnął mi do ucha. - Naprawdę, bardzo mi przykro... ale nie zapomnę cię.
Nic nie odpowiedziałam. Jeszcze bardziej wtuliłam twarz w jego sztormiak. I dalej tak staliśmy.
 - Chyba muszę już iść - powiedział w końcu.
Pociągnęłam nosem.
 - Hej, no, nie płacz. Spotkamy się jeszcze.
 - Przepraszam, ubrudziłam ci sztormiak.
 - Nic się nie stało.
Odsunęliśmy się od siebie i każde z nas poszło w swoją stronę - ja w tym wypadku pojechałam.
Po wejściu do domu, otworzyłam bloga:

"Zostało mi jeszcze cztery dni życia. Bo ja nie wiem, jak ja przeżyję, bez mojego przyjaciela... bez chłopaka... bez ich wszystkich. Za dużo tych rozstań, a za mało powrotów...
                                                                                                                                                                  ~ Me."


Do końca dnia praktycznie nic się więcej nie działo. Po dwudziestej poszłam spać...

_______________________________________________________________________
* W katolicyzmie, niedozwolone jest by panna młoda mająca dziecko, była w białej sukni, na własnym ślubie.

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział XI


Uwaga. Dziś niestety jedna część, na końcu której jest do Was pytanko, na które należy odpowiedzieć w komentarzu. 
Uwaga nr. 2 Dziękuję Wam, za te 400 wyświetleń, jesteście wielcy i liczę na więcej, dużo, dużo, więcej. ;)
Uwaga nr.3 I jak słusznie zapytał/a Krzych... mogę informować o kolejnych notkach na gg, albo przez Wasze blogi. :)
Uwaga nr. 4 Dziś pojawi się chyba następny rozdział. :D

                                                    Rozdział XI - "Zrobili kolejną imprezę"
                                                                   Dzień 379, 17.03
Wbrew pozorom, tydzień to bardzo mało czasu. Zostało mi już tylko sześć dni. SZEŚĆ! Co ja mogę w tym czasie zrobić? Co muszę? A co powinnam? Nie mam pojęcia.
Na pewno tata przyleci w piątek zabrać moje papiery ze szkoły i od razu w sobotę odlatujemy. Mam jedynie nadzieję, że tam nie będzie tak samo, jak w tej szkole. Na początku roku zemdlałam. Po prostu nie wyrobiłam presji i... KABUM! Cukier mi się też obniżył. Do alkoholu głowę mam mocną, ale do... słabiutką...
Tak bardzo marzyłam, żeby to był sen... Ale niestety nie wszystko można mieć. Pierwszy taki numer mi tato wywinął i mam nadzieję, że ostatni... Tutaj też nie mamy żadnej rodziny, w tym rejonie Polski.
"Otwórz oczka, jest już rano, pora wstawać..." - telefon się rozdzwonił, wydobywając mnie z półsnu. Tosiu.
 - Hallo? - odebrałam zachrypniętym głosem.
 - Gotowa?
 - Na co?
 - Na utratę dziewictwa! - usłyszałam w tle rozbawiony głos Tulipana.
 - Bardzo śmieszne - powiedziałam sarkastycznie.
 - Jesteśmy całkowicie poważni.
 - Moooże - odparłam.
 - No, weź, chodź, rodziców Tulipana nie ma. Mamy prezerwatywy, więc co ci szkodzi?
 - Hmm...dajcie chwilę - udawałam, że się zastanawiam - no ja nie wiem... Może CIĄŻA? No, bo wiecie niekiedy trzeba pomyśleć...
 - Tak, tak, wiemy. Nie zajdziesz.
 - Skąd ta pewność? - zmrużyłam oczy.
 - Tulipan jest bezpłodny - w tle tym razem usłyszałam łupnięcie, tak jakby dostał w łeb z piąchy. - Cofam to. Ałł, debilu!
 - Sam jesteś debil, to co będziesz? - zapytał Kamil.
 - Moich rodziców też nie ma.
 - Ale Tulipan woli ruchać u siebie - znowu ten sam głuchy dźwięk.
 - Okay, będę.
 - To załóż ładną bieliznę - wtrącił Kamil i się rozłączył.
                                                                                          ***
Tak jak myślałam, zrobili kolejną imprezę. Być może ostatnią, na której się pojawiłam w tym domu. Łatwo się było tego domyśleć, że nie chcą mnie zaciągnąć do łóżka, po ich rozbawionych głosach. Bawiłam się zajebiście, normalnie, jak nigdy, a wypiłam... jedynie dwa mocniejsze drinki. Kamił dał mi wejść na bloga:

"Heyo, ludzie, sorrki, że nie pisałam, ale normalnie ja nie mogę, wyprowadzamy się. :( Do Anglii. Za tydzień. :c Muszę to wszystko zostawić, oprócz oczywiście pisania z Wami! ;D Nadal będę pisać po polsku. Ale będzie ciężko z moim angielskim... :/
Dobra, kończę, już, bo biba trwa w najlepsze! :D
Bye!
                                                                                                                                                       ~ Me.
                                                                                          ***

Po bibie pomogłam Tulipanowi sprzątać. Pozbierałam wszystkie szklanki oraz talerze i praktycznie jego dom był czysty.
Po sprzątaniu...

Uwaga, osoby o słabych nerwach proszę przenieść się nieco dalej. Wczytujesz się na własne ryzyko. 

Kamil zaprowadził mnie do swojego pokoju. Malutki był ten pokoik, mieściło się tu tylko łóżko i biurko.
Zamknął drzwi i posadził mnie na łóżku. Pogadaliśmy trochę o wszystkim, a gdy zeszliśmy na tematy seksu, powiedział:
 - Chcę to zrobić z tobą. Tu i teraz - i zaczął mnie całować.
Po pewnym czasie włożył mi rękę pod koszulkę.
Odskoczyłam od niego.
 - Nie powinnam... - zaczęłam, ale zamknął mi usta, sami wiecie w jaki sposób. Początkowo mu się nie dawałam, siedziałam spięta, ale tak całował... że po pewnym czasie się poddałam i zaczęłam to odwzajemniać.
Całowałam się już z Tośkiem i z... paroma innymi... ale nigdy tak nie było, jak teraz. Dosłownie nigdy.
Znowu włożył mi rękę pod koszulkę, ale tym razem się nie odsunęłam. Po prostu nie mogłam. Rozpięłam jego bluzę.
Ściągnął mi koszulkę. Byłam teraz przy nim w samym staniku. Jeszcze nigdy się tak nie obnażyłam przed facetem, nawet po domu tak nie chodziłam.
Teraz całował od policzka po wgłębienie pomiędzy obojczykami.  Przyciskałam jego wargi do mojego ciała. Byłam pewna, że miałam gigantyczne oczy. Nie wiedziałam, co robię.
Głaskał mnie po plecach, a ja dostałam gęsiej skórki.
Położył mnie na swoim łóżku, rozpiął spodnie i zsunął do kolan, a mi zrobiło się słabo... W mojej głowie kołatało się tylko jedno zdanie: "Bożę... co ja robię? Czemu mu na to pozwalam? Czy jestem na to gotowa?"
Sobie również rozpiął spodnie, jego członek był napięty. Założył prezerwatywę, pozbawił mnie dolnej części mojej bielizny i wszedł we mnie.
Mimowolnie jęknęłam, zabolało. Kiedy zaczął ruszać biodrami, jęczałam cały czas. Po jakiś dwudziestu minutach przestał i położył się obok mnie.

Teraz wersja dla osób o słabszych nerwach, ci, którzy przeszli przez tą wyżej, niech czytają dalej:

 - Muszę już iść - powiedziałam i zaczęłam się ubierać.
 - Zaczekaj, odprowadzę cię.
                                                                                          ***
Nigdy w życiu nie sądziłam, że chłopak może się tak długo zbierać do wyjścia. Pół godziny szukał buta - nic mu nie mówiłam, że chłopaki dla jaj wsadzili mu go do lodówki.
 - A sprawdź w lodówce - rzuciłam.
Po dwóch minutach usłyszałam z kuchni:
 - O, jest, skąd wiedziałaś, gdzie?
 - Twoi koledzy są zaskakująco inteligentni - zaśmiałam się.
 - Jeszcze chwila i możemy iść - zakładał buty.
                                                                                           ***
Pod furtką mnie pocałował.
 - Do jutra.
 - Pojutrze - poprawiłam go. - Jutro mnie w szkole nie będzie.
 - Czemu?
 - A jest sens, żebym przychodziła, skoro i tak w piątek, po szkole mnie w tym mieście nie będzie? - odparłam pytaniem na pytanie.
Przygryzł wargę. Widziałam w jego oczach łzy. Wcale nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
 - No, to pa.
 - Pa.
Odszedł w swoją stronę, a ja w swoją, nie wiedząc nawet, że ktoś tam na mnie czeka...


__________________________________________________________________________

poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdział X

Uwaga. Przepraszam, że nic nie pisałam, ale neta nie było. :( Za to dziś wstawiam coś, wartego Waszej uwagi. ;) Zapraszam do czytania i komentowania. 

                                                 Rozdział X - "Masz tydzień..."
                                                                  Dzień 378, 16.03
Po pięciu dniach, od rozpoczęcia mojego chodzenia z Kamilem, zadzwonił tata i powiedział, że "wyprowadzamy się do Anglii, albo Niemiec, masz tydzień na pozałatwianie spraw. Moja firma się przenosi". Początkowo myślałam, że to jakiś żart. Dopiero, gdy tato powiedział to za trzecim razem, dotarło do mnie, że mówi szczerze i łzy zaczęły mi lecieć ciurkiem po polikach. To wszystko, co tu miałam, zdobyłam i dostałam, miałam teraz zostawić. Moich przyjaciół, chłopaka, wszystko. I odbudować na nowo w Anglii, albo w Niemczech. Nie, nie w Niemczech - do Niemiec nawet nie zamierzałam jechać. W Anglii... co prawda, byłam dobra z angielskiego, jednak nie lubiłam, gdy ktoś szybko mówił do mnie po angielsku, np. nasz nauczyciel, więc wkułam taki zwrot: "Can you speak more slowly?" oraz: "Can you repeat that?". I się ode mnie odczepił. Moje życie jest trudne...
Pierwszym co zrobiłam, po rozmowie z tatą, było zadzwonienie do Tośka.
 - Obiecaj mi, obiecaj, że bez względu na to, co się stanie, nadal będziemy się przyjaźnić...
 - No, dobrze, obiecuję, ale...
 - Obiecaj mi, że będziesz do mnie dzwonić - nie dałam mu dokończyć.
 - A co się stało? - spytał.
 - Wyprowadzamy się.
 - Gdzie?
 - Do... do... - głos mi się łamał. - Anglii.
 - Że co? Jak?
 - Normalnie, tato przed chwilą dzwonił... - kompletna załamka. - Czemu nie mogłam się urodzić dwa miesiące wcześniej?
 - Nie mam bladego pojęcia. Chodź, zostaw to, żyj chwilą, idź do Tulipana na imprezę. Jest sobota, ładna pogoda, nie pada, nie wieje, kocham cię, i ciepło jest.
 - CO? - albo mi się zdawało, albo usłyszałam, gdzieś w jego monologu: "Kocham cię".
 - No, przecież mówię, że ciepło jest.
 - Dobra, będę. 
                                                                                          ***
Przez cały bieg do Tulipana układałam sobie całą naszą rozmowę w myślach. Zastanawiałam się, co może wyjść nie tak, czego może nie zrozumieć i doszłam do wniosku, że wszystkiego tutaj nie da się zrozumieć. No, bo niby, jakim cudem ludzie mogą zebrać się w tydzień i wyjechać na drugi koniec kontynentu? I to w dodatku z kotem i psem?
Zapukałam do drzwi. Już tutaj było słychać dźwięki imprezy.
Otworzył mi Tosiek.
 - O, siema, sorry, ale Kamil jest w łazience. 
 - Okay - weszłam do środka.
 - Próbowaliśmy go upić - puścił mi perskie oko - ale się nie udało.  
Kiedy Tulipan wyszedł z łazienki, poprosiłam go na słówko do kuchni.
 - To... co chciałaś?
 - Wyprowadzam się z ojcem - postawiłam na szczerość.
 - Co? Dokąd?
 - Do Anglii. Do Liverpool. To ostatni samolotowy przystanek, tam też mieszka moja ciocia - rozpłakałam się. - Będę wracać, na co drugi weekend.
Przytulił mnie i podał jakąś szklankę.
 - Masz, wypij. 
 - Co to?
 - Eliksir szczęścia.
Wypiłam duszkiem. Zapaliło w ustach. 
Wytarł moje łzy.
 - Lepiej?
 - A mógłbyś mi przygotować tego całą beczkę?
                                                                                          ***
Do domu wróciłam razem z Tulipanem, po pierwszej w nocy.
 - Nie boisz się tego, co zastaniesz w domu jutro rano?
 - Nie bardzo, a kiedy wyjeżdżacie?
 - Za tydzień.
 - Bardziej się boję tego, co zrobię, przez te dwa tygodnie nie mogąc zobaczyć ciebie. Do poniedziałku.
 - Taak, do poniedziałku.

piątek, 15 marca 2013

Rozdział IX

Uwaga. W związku z tym, że moja przyjaciółka mnie przechytrzyła, i ubłagała o ten rozdział, więc oto i jest!
Uwaga nr. 2 Od dziś będę wymyślać tytuły rozdziałów. 


                           Rozdział IX - "Tak się po prostu nie postępuje z dziewczynami"
                                                                Dzień 374, 12.03
Obudziło mnie przeraźliwe zimno i telefon od Tulipana:
 - Hej, będziesz dziś w szkole?
 - Taak, a co chcesz?
 - Pogadać - rozłączył się. Kolejny dziwny gość do mojej kolekcji.
Ostatnimi czasy rzadko tak zimno było u mnie w pokoju. A jeszcze rzadziej tak wiało na dworzu, że aż w domu było słychać.
Założyłam jakąś grubą bluzę z podłogi - zawsze miałam u siebie bałagan - i wyszłam na korytarz. Szybko przebiegłam do łazienki - na korytarzu było gorzej zimno, niż u mnie w pokoju. Zrobiłam to, co zwykle: zmierzyłam cukier, wysikałam się i przejrzałam w lustrze. Wreszcie zaczynałam wyglądać, jak człowiek.
                                                                                          ***
Przed szkołą spotkałam Tulipana:
 - Hej, co chciałeś?
 - No, bo... posłuchaj, ja nie mogę tak na ciebie patrzeć. Ja nie mogę...
 - Ale jak? - spytałam.
 - No, tak, jak oni cię upijają, a potem chcą... Tak się po prostu nie postępuje z dziewczynami.
 - Więc?
 - Więc czy zostaniesz moją... moją dziewczyną? - doszedł w końcu do sedna.
 - No, wiesz...
 - Będę cię bronił, będę cię miłował, będę...
 - Dobra, skończ, zastanowię się.
 - Okay.
W sumie, to to była jego wina, że mnie upili, bo Deo się nie zaprasza na żadne imprezy z alkoholem w roli głównej. A może on sam się wprosił? Z tą jego gadką? Tak, to możliwe.
Poszłam do klasy razem z Kamilem. Nie rozmawialiśmy, po prostu szliśmy obok siebie, nawet się nie dotykając.
Przed klasą złapał mnie za rękę i obrócił w swoją stronę.
 - Ale zastanów się i odpowiedz tak szczerze.
 - Wiesz, co? Już się zastanowiłam i możemy spróbować.
Uśmiechnął się, taki cherubinek i pochylił w moją stronę. Musnął delikatnie, ustami moje wargi.
Weszliśmy do klasy. Już się nie mogłam doczekać ostatniej matmy. By po niej wrócić do domu i zobaczyć bloga.
Większość komentarzy dotyczyła mojego wyjazdu i brzmiała: "BĘDZIEMY tęsknić!"
Jednak... nie wszystko można mieć.

"Hej, to jeszcze nie jest postanowione, że ja tam zostaję... zresztą po polsku dalej będę pisać! A tak przy okazji... mam chłopaka! Słodkiego, bez dwóch zdań. Trzeba będzie mu powiedzieć o moim małym sekrecie. ;)
Dobra, tam, idę się uczyć z historii. :(( Tak, kiedyś trzeba.
                                                                                                                                                                  ~ Me."

Uwaga.

Cześć! Dziękuję Wam (:**) za 205 wyświetleń w ciągu tak krótkiego okresu czasu! A teraz taka moja uwaga, gdybyście mogli pod tym postem napisać, kto czyta te moje wypociny... :D Byłabym wdzięczna, bo wiecie, na razie to moja przyjaciółka, tylko mnie motywuje do działania. Nawet jedno słowo, to dla mnie dużo znaczy. Dzięki! Następny rozdział będzie za przynajmniej pięć komentarzy pod tym postem. Szybko! Bo już gotowy. ;) A w tym rozdziale stanie się coś nieoczekiwanego. xD Jeszcze raz wielkie DZIĘKUJĘ! Do napisania! Pa. :)) :**

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział VIII

Uwaga. Ponownie proszę wszystkich stałych bywalców, o rozpowszechnienie tego bloga, nawet w małym stopniu. :)
Uwaga nr.2 Dodałam możliwość dodawania komentarzy przez wszystkich (wystarczy tylko wybrać "Komentarz jako: Anonimowy"), ;D jednak proszę o dodanie na końcu waszej komentarzowej wypowiedzi jakiegoś imienia. Bo będą mi się zlewać. ;) Więc, jak Ci się coś podoba, albo i nie, to komentuj. Mam nadzieję, że więcej będzie tych pozytywnych komentarzy.:D
Uwaga nr. 3 Dodałam również kolejnego bohatera.
Tak, więc zapraszam do czytania i komentowania. ;p


                                                          Rozdział VIII - "Zemsta"
                                                                   Dzień 373, 11.03
Obudziłam się rano, po piątej, żeby zrobić sobie ewentualnie ściągę na komórce. Włożyłam swoje słuchawki do kieszeni. Kiedyś je zniszczę. Już w kilku miejscach mi się przygniotły na płasko, jedna już dawno nie działa. I mówi się trudno. Trzeba będzie kupić nowy telefon w Anglii...
Spojrzałam jeszcze przez okno, śnieg nadal leży.
Jak wychodziłam, postanowiłam wziąć batona bezcukrowego. Wzięłam tego toffie. Po drodze do szkoły zjadłam go. Pod szkołą zrobiłam parę śnieżek i  schowałam je w kieszeni mojej kurtki. Wiedziałam, że Tosiek przygotuje się tak samo, a potem zwalimy na Deo.
Deo przyszedł trzy minuty przed lekcją. Tosiu, jakieś... dwie. I się zaczęło, śnieg latał po całym korytarzu. Kiedy skończyła mi się amunicja, Tosiek pożyczył mi dwie śnieżki. I walnęliśmy w Deo. Żeby nie było, że tylko my jesteśmy mokrzy. Potem zadzwonił dzwonek.
Nie miałam żadnego pomysłu na zemstę, ale nadzieja matką głupich. A nóż to nie widelec, może Tosiu ma jakiś pomysł?
Na przerwie zapytałam Tośka:
 - Masz jakiś pomysł?
 - Mam, potrzebuję tylko twoich markerów, masz je, prawda?
Podałam mu piórnik z markerami.
 - Co masz zamiar zrobić?
 - Zobaczysz na w-fie.
                                                                                          ***
Nie mogłam się doczekać. Gdy wreszcie nadszedł w-f, chłopaki stali wszyscy w równym rządku, w sali gimnastycznej. Wszyscy idealnie białe koszulki mieli na sobie, oprócz... Deo. Deo miał na sobie koszulkę w czerwone serduszka. W każdym serduszku coś pisało. "I... Love... Justin... Bieber... and... I am... not ashamed it." Biegałyśmy w kółko. Bożę, jak mi się śmiać chciało.
Po w-fie wróciłam do domu - był ostatni.

"Wiecie, co? Tak sobie myślę, że chyba lepiej byłoby, żebym została w Anglii, jak już tam pojadę. Mogłabym się wtedy uczyć w Holmes Chapel. ^^ Moja ciocia mieszka w Liverpool. Byłoby zarombiście. Bo w sumie, póki co mam jeszcze wykształcenie gimnazjalne. :P A jak tam pojadę, to nie wiem, czy chciałabym wrócić do Polski. ;) A teraz... czas na prawdę! Miażdżącą przewagą głosów w sondzie wygrywa: Johnny Depp! Drugie miejsce: Edd Speleers i trzecie: Harry Styles. Dziękuję wszystkim za głosy!
Muszę zacząć się uczyć z matmy. :(
Adijos!
                                                                                                                                                                   ~ Me."

Tym razem, to naprawdę musiałam to zrobić.
Nauczyłam się w godzinę! Aż GODZINĘ! Więc postanowiłam poczytać sobie na necie, jakieś dziadostwa, np: o szkole.
A potem napisałam do Tulipana: "Dzięki" Wiedziałam, że on wie, iż to była nasza sprawka. Tulipan nigdy by nas nie wydał. Odpisał: "Nmzc, Angel". Pierwszy raz, ktoś, kto nie był moim przyjacielem, nazwał mnie "Angel". Nawet w SMS-ach to się nie zdarzało. Może też nie mógł powstrzymać śmiechu, na wspomnienie Deo w koszulce, w serduszka?
Zasnęłam, wspominając cały dzisiejszy dzień, od rana do wieczora...


środa, 13 marca 2013

Rozdział VII


Uwaga. Dodałam jednego bohatera w zakładce "Bohaterowie." Jutro mam zamiar dodać kolejnego.
Uwaga nr. 2, dodałam także zdjęcia głównych bohaterów. ;)

                                                   Rozdział VII - "A po imprezie kac..."
                                                                   Dzień 372, 10.03
W nocy budziłam się trzy razy, dwa razy po wodę, bo mnie suszyło i raz przez ból głowy. Jak wstałam, wyglądałam, jak Chewbacka. I to dosłownie: z rozmazanym makijażem, potarganymi włosami, z cudzą szminką na policzku (nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła). Szybko wszystko zmyłam. Była godzina dziewiąta. Mój język jeszcze nie powrócił do normalnego stanu - był suchy i obrzmiały - zresztą głowa też. Całe szczęście, że Tosiu... A, no właśnie powinnam do niego zadzwonić, że żyję, jeszcze... Zmierzyłam sobie cukier glukometrem. 110mg/dl, w normie. Co dziwne, chyba piłam samą wódkę.
Zadzwonił telefon. Poszłam odebrać.
 - Żyjesz? - zapytał Tosiu na wstępie.
 - Nie, wiesz? Umarłam, a teraz z tobą komunikuje się mój duch.
 - A... bo tak wczoraj wyglądałaś, musiałem cię zaprowadzić do twojego pokoju, a potem rozebrać - byłam pewna, że zrobiłam to sama. - Ile ty wypiłaś?
 - A skąd ja mam wiedzieć? Nie ja polewałam.
 - Dobra, to dzwonię do Tulipana.
 - Po, co? - nie jarzyłam.
 - Żeby się dowiedzieć, kto polewał, bo ja po dojściu do domu spałem na podłodze w korytarzu.
 - Okay, to cześć. Do jutra. Oddzwoń, jak się dowiesz.
 - Dobra. Do jutra.
                                                                                         ***
Tosiek zadzwonił godzinę później.
 - Hej, już wiem, kto polewał. I sorry, że tak długo, ale Tulipan powiedział, że mam zadzwonić do...
 - Dobra, tam, gadaj, kto to robił.
 - Pamiętasz tamtego blondynka, który się kręcił koło stołu?
 - No, i?
 - To on polewał. I Deo mi jeszcze powiedział, że on chciał cię przelecieć - odpowiedział. - Ale na całe szczęście, zabrałem cię z tamtąd, bo byłoby źle.
 - Dzięki.
 - Nie ma sprawy.
 - A Deo skąd o tym wie?
 - Bo go zwerbował.
 - Zabiję go. I tego blondynka też - powiedziałam mściwym głosem.
 - Pomogę ci, lubię Deo, ale teraz już przegiął.
 - Dobra, to spoko, jutro, okay?
 - Tak.
I się rozłączył.
Poszłam na dół się napić. Byłam wdzięczna Tośkowi, za to, że mnie z tamtąd zabrał. Ale no, cóż, tamten blondynek chciał ze mnie zrobić dmuchaną lalkę, a takich rzeczy się nie wybacza.
Zajrzałam do lodówki. Było mleko, wychyliłam pół kartona. Kurde, zapomniałam się Tośka zapytać, skąd ta szminka. Jutro to zrobię.
Zawlokłam swoje zwłoki na górę, usiadłam przy biurku i zaczęłam się uczyć z WOS-u. O dziwo, na kacu zawsze lepiej mi się uczyło. Z WOS-em uwinęłam się w trzydzieści minut. Potem przysnęłam.
Przez to wszystko nie zauważyłam, że zaczął padać śnieg...
Otworzyłam kompa. I napisałam na blogu:

"Wiecie co? U mnie pada śnieg! Ciekawe, jak długo się utrzyma? Mam nadzieję, że dłużej, niż te roztopy. :D Oby dłużej. Będzie, czym rzucać w kolegów na przerwach. xD I przepraszam, że wczoraj tak krótko napisałam, ale... Byłam na imprezie u kolegi, u kolegi - nie przyjaciela.
Do napisania jutro!
                                                                                                                                                      ~ Me."

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział VI


Dziękuję wam, za pierwsze 100 wyświetleń w 7 dni! Liczę na więcej. 

                                              Rozdział VI - "Impreza u Tulipana"
                                                         Dzień 371, 9.03
"Nie lubię wiosny, przez rostopy. Pojawiają się nagle i tak też się kończą. Wolałabym, żeby było już lato. Pograłabym sobie już w badmingtona z kuzynkiem i kolegami, albo przynajmniej w tenisa. Poopalałabym się. A tak, to muszę siedzieć w domu. Już dużo bardziej wolę zimę od wiosny."

Usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych kluczem. Pewnie tata. Wyszłam na korytarz, żeby go przywitać. Tosiu wchodził na górę.
 - Hej, a ty tu skąd? - zapytałam z pretensją.
 - Pamiętasz, jak powiedziałaś mi, gdzie macie zapasowe klucze? - kiwnęłam głową. - To stąd.
 - A po, co cię tu przywiało?
 - Dziś sobota, wielka biba u Tulipana - Tulipan, to nasz kolega z klasy.
 - Nie idę.
 - Czemu? - spytał.
 - Bo tak, nie mam ochoty na widywanie tej twojej dziewczyny - już zamykałam drzwi od pokoju.
 - Jej tam nie będzie.
 - Zastanowię się.
 - Daj sygnał - zaczął schodzić na dół.
Czy mi się zdaje, czy on zamierza kręcić ze mną na boku?

"Dzięki, chłopaki, za wszystkie odpowiedzi."
                                                                                                                                                                      ~ Me."

Zadzwoniłam do Tosia.
 - Cześć, pójdę z tobą na tą imprezę.
 - O, to super...
 - Ale pod kilkoma warunkami: na pewno ma tam jej nie być i to nie będzie randka.
 - Spoko.
                                                                                         ***
U Tulipana zawsze się dobrze bawiłam, jednak tym razem było inaczej. Ilekroć mogłam zamykałam się w łazience i tam rozmyślałam.
Alkohol oczywiście był.
Do domu wróciłam po dwudziestej czwartej. Tak upita, jak nigdy przedtem. Od razu skierowałam się do pokoju... w pokoju rozebrałam się, prawie do naga i łupnęłam na łóżko.

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział V

 - "Bo ja już nie wiem, czym ja ich odstraszam..."

                                                             Dzień 370, 8.03
Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Pewnie znowu mi cukier skoczył. Poszłam do łazienki go sobie zmierzyć: 300mg/dl. Kurwa, mać. Przez tamtą czekoladę. Jeszcze trochę i stracę przytomność i wybudzę się za dwa dni.
Wzięłam swoje strzykawki z insuliną. Na trzy.
 - Raz, dwa, trzy - wbiłam igłę w brzuch, kolejną też i jeszcze jedną. - Dobra, chyba starczy.
Spojrzałam w lustro. Wyglądałam koszmarnie. Potargane włosy, sińce pod oczami... Była godzina piąta. Poszłam do łóżka, po chwili zadzwonił telefon: "Bo tak to było...". Tosiek. Odebrałam:
 - A ty, co? Wcześniej zadzwonić nie mogłeś?
 - Uuuu, ktoś tu ma zły humor.
 - Gdyby ciebie łeb też tak bolał, też miałbyś zły humor.
 - O, a co ci się stało? Uderzyłaś się? - byłam pewna, że powiedział to z tą swoją miną.
 - Dobra, mniejsza z tym, co chcesz?
 - Nic, tak tylko chciałem pogadać, bo wiesz... jest pewna dziewczyna. No i nie wiem, jak jej to powiedzieć.
 - Tak, jak ja tobie - dawno to było, powiedziałam wprost, co do niego czuję, zgodził się, a po miesiącu mnie rzucił.
 - Okay, dzięki, pa.
 - No, pa.
                                                                                         ***
Dobra, Tosiek może mieć tą swoją lafiryndę. A ja już nie? Co się dzieje z tym światem? Dziś w szkole ją poznałam. Wlazłam na bloga.

"Siema, ludzie. Powiedzcie mi, który z chłopaków czytających tego bloga, chciałby ze mną chodzić? Ale szczerze. Bo ja już nie wiem, czym ja ich odstraszam....
                                                                                                                                                        ~ Me."

Trzasnęłam komputerem. Jutro jak wstanę, przeczytam sobie. A na razie lulu.

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział IV


Proszę wszystkich stałych bywalców o rozpowszechnienie tego bloga, jeśli im się podoba. ;p Ale raczej powinien 

                                                   Rozdział IV - "Ganja Trip"

                                                           Dzień 369, 7.03
Rano postanowiłam się zemścić. Miała być klasówka z polskiego. Tosiu sobie z niczym nie radził. Po drodze do szkoły go spotkałam:
 - Hej, a ty dokąd?
 - Naprzeciw tobie - powiedział.
 - "So, let me kill you." * - zaśmiałam się.
 - Chyba se żartujesz? Ja nie miałem z tym nic wspólnego, no, może oprócz namówienia paru kumpli, żeby głosowali na Eda. To nie moja wina, że to zrobili - zrobił zbolałą minę.
 - No, ba, ale musiałeś od razu całą szkołę w to angażować?
                                                                                             ***
 Nadal mu nie wierzyłam, więc po szkole od razu na bloga i komentarze czytać. Jednak mówił prawdę.

"Dobra, dzięki ludzie. Za sprawdzenie. Niektórzy są nawet sprytniejsi od nas. A słuchaliście tej piosenki: Ganja Trip ? Zarombista nuta. Prawdziwe polskie Reggae, o legalizacji marihuaniny. Szkoda, że moi rodzice mnie "wąchają". :( Dziś notka będzie krótka, bo mam zamiar się pouczyć na WłOS. Tak właściwie, nie wiem na, co nas tego wszystkiego uczą. Kiedyś zamieszkam w Anglii, z dala od Polski. I tam będę wychowywać swoje dzieci. xD
Dobra, sorki, ale muszę już kończyć bo się ciemno robi. :( A dziś skończyłam szkołę po szesnastej. :/
Żegnam.
                                                                                                                                                     ~Me."

Po napisaniu notki, i tak się nie uczyłam. Bo znowu mi się nie chciało. Lubiłam ten blog, za to, czym dla mnie był, a był swoistym pamiętnikiem. Puściłam sobie jeszcze raz Ganja Trip i poszłam spać.

                                                                                                                                                         
* cytat z parodii, piosenki Kiss you 1D. :D "Więc daj mi się zabić."
Ganja Trip

piątek, 8 marca 2013

Rozdział III

Uwaga. Zaszły pewne zmiany w prologu. Uwaga nr. 2 We wszystkich postach od dziś będą daty. Tak, żeby było wiadomo, który dzień jest u Angeli. :D
Wszystkim dziewczynom życzę z okazji ich święta wszystkiego najlepszego!

                                                   Rozdział III - "Włam i wyłam"
                                                            Dzień 368, 6.03
Obudziłam się w potwornym nastroju. Przez sen. Dziwny sen. Śniło mi się, że mam rude włosy. Rude włosy!! Ale nie takie rude, że rude, ale rude, że aż pomarańczowe! Fatalnie wyglądałam. Lubię swoje włosy. Głównie za to, że tak łatwo dają się układać. Póki co, do dwudziestki mam zamiar je trochę podkręcać, czasem szczotką przy suszeniu, czasem lokówką. Byłam blondynką. Farbowaną. Ponieważ w blondzie lepiej wyglądałam. Nie byłam pustakiem.Miałam naturalną lekką opaleniznę. W szkole tak naprawdę, nikt nie wiedział, że jestem brunetką. No, bo jak nikt nie pytał? To po, co mam mówić? Nawet Damian.
Postanowiłam zwlec się z łóżka i zajrzeć do szuflady ze skarpetami. Tam zawsze miałam jakieś słodycze, a one podnosiły mnie na duchu. Znalazłam czekoladę Wedlowską, truskawkową. Pochłonęłam jeden pasek. Drugi. Trzeci. A z moim samopoczuciem, nic się nie działo. Wreszcie powiedziałam "stop". Bo przytyję. Schowałam czekoladę do szuflady. Położyłam się z powrotem, przeleżałam pół godziny - dopóki nie zadzwonił budzik.
                                                                                         ***
W szkole jak zwykle nic się nie działo. No, może prócz tego, że Damian vel Tosiu, puszył się przy mnie, jak paw. Bożę, co z niego za człowiek? Zostało mi raptem cztery miesiące życia - miałam zamiar wstawić swoje zdjęcie z Anglii na bloga - a ten tu się cieszy.
 - Tosiek, mówię ci, jak będziesz robił tak dalej , to wstawię twoje zdjęcie na bloga! - rzekłam wreszcie.
 - Nie zrobisz tego.
 - Aż tak jesteś pewien?
 - Nie - odparł.
                                                                                          ***
Po szkole wlazłam na bloga i od razu zrozumiałam, o co chodziło Tośkowi. Ed prześcignął wszystkich chłopaków. Nie no, ja go zabiję. Znowu włamał mi się na... stronę.

"Hejka, słuchajcie, możecie mi powiedzieć, czy wy też widzicie, że Ed ma więcej głosów, niż reszta? Bo mam podejrzenie... W każdym razie... Nie lubię swojego przyjaciela, ja go kocham, za to, że potrafi tak wiele, np. włamać się na cudzą stronę. ;p Jutro nie żyjesz. Już drugi raz mi się włamał, zrobił włam i wyłam, dość szybki, a ja skapczyłam się dopiero po miesiącu. -.- Sonda jest aktualna do 10.03, więc macie jeszcze czas. Zresztą, przepraszam Cię, przyjacielu, ale po prostu nie miałam nastroju. Chyba muszę sobie kogoś znaleźć. ;D Co prawda, na fejsie mam cały czas status na "w związku", ale z nikim nie jestem. :( A ten status, to z powodu kolegi, który mnie przez cały czas wkurza. ;/ Kurde, czasami się zastanawiam, czy ja kogoś sobie znajdę? Jestem miłą, inteligentną osobą z humorkami. A i dziś nie było kartkówki z niemca, przełożona na za tydzień. :O Jak ja się tego nauczę?? W przyszłym tygodniu mam cztery klasówki! Nie lubię szkoły. I tymże optymistycznym akcentem kończę, dzisiejszego posta!
Siema! ;)
                                                                                                                                                            ~ Me.

Włączyłam sobie Ganja Trip. Lubiłam piosenki, takie szybkie. Chociaż ta na początku była trochę wolna.
 - Kurde mać! Nie chce mi się nic robić - powiedziałam do siebie i zaczęłam się bawić swoimi palcami.
Co jakiś czas odpalałam od nowa Ganja Trip i siedziałam tak do dwudziestej drugiej. Aż trzeba było kłaść się spać. Kochałam swoich rodziców, za to, że nie wywierali na mnie żadnego nacisku. Umiałam to umiałam. Nauczyłam się, to się nauczyłam. Odrobiłam, to odrobiłam.
Położyłam się do łóżka, muzyka dalej grała. I usnęłam słuchając tej fajnej piosenki.

czwartek, 7 marca 2013

Rozdział II

 - "Bardzo dobry powód"
                                                                      Dzień 367, 5.03
Moje życie trwało zazwyczaj w powtarzającym się cyklu. Wstanie, szkoła, blog, lekcje, czytanie i spać. Czasami jeszcze dodatkowo wchodziłam na fejsa. Ale to, tak raz na tydzień. Tam pisałam z Dominiką i Zuzanną . Byłam jedynaczką, zawsze miałam to, co chciałam.
Następnego dnia w szkole, spotkałam Tosia. Naskoczył na mnie:
 - Co ty tam o mnie napisałaś, Angel? - Angelika to moje imię, jednak nienawidziłam go, dlatego znajomych prosiłam, żeby mówili do mnie "Angel" bądź "Angela".
 - Prawdę. I cicho siedź, bo jak ktoś usłyszy, to nie mam życia i ty przy okazji też.
 - Serio podobają ci się moje włosy?
 - No - posłałam mu uśmiech.
Zaśmialiśmy się. Cały Tosiu.
                                                                                         ***
"Nie lubię zimy, przez to, że jest zimno i nie chce się wstać z łóżka. :( No, tak, wiadomo, że są ferie, ale co to są dwa tygodnie. Wolę lato. Za trzy do czterech miesięcy jadę do cioci. Welcome to London. :D Tata przecież pozwoli swojej jedynej córeczce, wyjechać na miesiąc. A może i nie pozwoli. ;) Nie wiadomo. W każdym razie warto próbować. Dzięki wielkie za wszystkie odpowiedzi. :D"

Zerknęłam jeszcze na sondę. Dwadzieścia na Deppa. Dziesięć na Harry'ego i pięć na Eda.

"A dziś to mnie mój przyjaciel z żum do gucia ogołocił na lekcji. xD Za to, że napisałam posta o nim. :D Weź, człowieku ogarnij się, ja nie przestanę!! Ale no, cóż, jestem z wami szczera. Nic nie wymyślam. :) Możecie mi ufać. Nie lubię kłamać. Teraz akurat sobie nucę: Letni Chamski Podryw. I piszę do Was, mimo, że powinnam uczyć się z niemca. Niemieckiego wręcz nienawidzę za to, że mam rozszerzenie. :/ Nie wiem, czy to powód, ale jeśli tak, to jest bardzo dobry. ;D I <3 matma. Dobra, kończę już. Ewentualnie potem jeszcze cóś dopiszę.
Cześć!
                                                                                                                                                        ~ Me."

Jak napisałam, tak zrobiłam. Uprzednio, jak zwykle przetłumaczyłam posta na english, to dawało szersze grono czytelników. Lubiłam się uczyć. Nawet bardzo. Ale tak bardzo, tylko angielskiego i matmy. Reszta, to dla mnie była czarna magia.
Potem wskoczyłam jeszcze raz na bloga, by sprawdzić sondę. WTF? Harry prześcignął Deppa! Czterema głosami. A Ed dostał dodatkowo pięć głosów. Jutro pewnie coś napiszę. Wskoczyłam do łóżka, otuliłam się ciepłą kołderką i wyobraziłam sobie, że Damian jest przy mnie.

środa, 6 marca 2013

Rozdział I

 - "W szkole będzie szumieć?"
                                                                    Dzień 366.  4.03
Rano, o szóstej było osiemdziesiąt komentarzy. A wyświetleń ponad trzy miliony! Połowa komentarzy była po angielsku, ale niestety nie miałam czasu ich czytać. Jedynie je przejrzałam. W większości z nich pisało: "Are you kidding?" Zerknęłam jeszcze na sondę. Dziesięć na Deppa, pięć na Harry'ego i dwa na Eda. Zaczęłam się pakować do szkoły. PP, polski, WOS, matma, niemiecki. Z powodu, mojej przyszłości, którą zamierzałam poświęcić pisaniu bloga, chodzę do klasy humanistycznej. Chociaż nie rozumiem po, co. Nie uczą nas tam niczego przydatnego. I do tego, moją mocną stroną jest matematyka.
Poszłam umyć zęby. Zostawiłam włączony komputer, jak zwykle zresztą. Gdy wyszłam z łazienki, zbiegłam po schodach na dół. Capnęłam tylko w rękę bułkę do szkoły i wybiegłam na dwór - do mojej szkoły trochę się szło. Była zima, chociaż pachniało już wiosną. Po drodze spotkałam Tośka, zmierzającego w zupełnie innym kierunku - na wagary. Zaczepił mnie:
 - Hejka, Me.
 - A ty co? Znowu na wagary?
 - Dziś PP, a ja nadal nie mam książki.
 - A, no, tak - przyznałam mu rację.
 - Widziałem wczorajszy wpis. To prawda? - był jedyną osobą, która wiedziała, że pisuję bloga. A nie, był jeszcze inny Damian, chodził do zupełnie innej szkoły.
 - W szkole będzie szumieć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Pokiwał głową i rozeszliśmy się.
                                                                                         ***
W szkole, jak to w szkole, dość szybko mi czas mijał, Głównie na śmianiu się na lekcjach z Tosia, a na przerwach na słuchaniu muzyki z komórki. Dziwny był z niego gość, ale fajny - jemu jedynemu pomagałam na klasówkach. Po szkole, od razu weszłam na bloga. Przeczytałam wszystkie komentarze, od deski do deski i napisałam kolejnego posta:

"Kurde, zapomniałam ubiec to pytanie, ale nie, nie żartowałam. :D Szkoda, że nie można zarezerwować miejsca w samolocie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. :( Mam do was pytanie: która z piosenek 1D bardziej wam się podoba:"

Poniżej wstawiłam dwa linki: " Live While We're Young, czy One Way Or Another?? ;) " i kontynuowałam posta:

"Nie jestem ich fanką, ale pare piosenek mi się podoba. "One way or another" nawet znam na pamięć. Takie tam, małe proste, a cieszy. A Harry'ego wybrałam ze względu na jego włosy i jedynki. Ma strasznie zaje... ekhem, jedynki. W sensie zęby. Włosy też ma fajne. Takie lokate. Uwielbiam chłopaków z takimi jedynkami i włosami. Głównie przez mojego przyjaciela. :P Tak, więc zachęcam do głosowania w sondzie!
Pa, ludzie.
                                                                                                                                                        ~ Me."

Starałam się pisać posty codziennie. I tak było, prócz tych nielicznych dni, kiedy miałam dość sporo zadane. Wzięłam się za lekcje. A po lekcjach poczytałam jeszcze trochę i poszłam spać.

wtorek, 5 marca 2013

Prolog

Niekiedy trzeba pomyśleć, nim stworzy się coś nowego.Ja już pomyślałam. ~ Me.


                                                                 Prolog
"Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mój blog osiągnie taką popularność. Ponad milion wyświetleń. A dopiero istnieje mniej więcej rok. :D Jak to szybko ten czas leci... Jeszcze niedawno pisywałam tu o takich błahostkach, a dziś... Dziś mogę za pieniądze z reklam pojechać do Londynu, a raczej polecieć. :P I to dwa razy. :S W każdym razie, wielkie DZIĘKI dla tych, którzy tu zaglądają i tych, którzy mimochodem sobie tu komentarzyki piszą. ;D A tak naprawdę, to rozważam, żeby polecieć do Anglii i... UWAGA. Mam trzy numery telefonów. :D Do trzech największych, no może, nie największych, ale dużych xD gwiazd pochodzących z Anglii. Pierwszą z nich jest nie, kto inny, jak... Harry Styles, a drugą tutututu (fanfary) Johnny Depp, a trzecią jest nieco mniej znany Ed Speleers. Zamierzam o każdym z nich coś nie coś tu napisać. Już teraz szukam lotu do Londynu. Całe szczęście, że 18-tkę miałam w tym roku. Uff... :D A, i uprzedzam pytania: nie napiszę tu numerów telefonów tych gości. :> Bo nie. ;D A skąd je mam? Od cioci, menedżerki 1D. xD Chodziła też z Deppem, a Eda zna, z pewnego źródła, a i jeszcze powiedziała mi, że może pomoże mi się umówić z Danielem Radcliffe. :D A wy głosujcie na dole w sondzie, z którym z chłopaków, (jak to fajnie brzmi) mam się najpierw spotkać. Bye! 
                                                                                                                                                  ~ Me."
Sondę już miałam gotową. Daniela w niej nie uwzględniłam. Kopsnęłam ją na bloga. Jeszcze musiałam to przetłumaczyć na angielski, a jako iż mój angielski był na bardzo wysokim poziomie, to szybko się z tym uwinęłam. I umieściłam na blogu. Zamknęłam komputer, przeszłam do łóżka i położyłam się do niego. Ciekawe ile będzie jutro głosów? Wtuliłam się w poduszkę i usnęłam błogim snem...