środa, 19 czerwca 2013

Rozdział XXXII

Uwaga, nr. 1 sorki ludzie, że ostatnio rzadziej tu dodaję, ale ramię mnie zakurwiście boli wieczorami. A nie bardzo mogę jedną ręką pisać. Ale niedługo jadę do lekarza z rodzicami i to minie. Dziś napisałam dwa zdania i starczy... jprdl. Przepraszam, naprawdę, postaram się coś dodać w niedługim czasie. Najpewniej będzie to część tego rozdziału. No i dziś miałam jeszcze przepisać referat na WOK, ale brat oczywiscie musiał go zalać wodą i jutro będę pisać od nowa... jprdl. -.-
Edit. Uwaga nr. 2, jednak udało się cały przepisać... jeee.

                 Rozdział XXXII - "Poznaliśmy się po koncercie. I tak to się zaczęło. :)"
                                                                        Dzień 410, 16.04
Złość minęła mi dopiero rano, kiedy poszłam do łazienki i nalałam pełną wannę. Dolałam też mojego ulubionego, brzoskwiniowego szamponu - piana była większa. I zanurzyłam się w ciepłej pianie...
                                                                                                   ***
Poskładałam swój telefon - trochę mi to zajęło. Ale jednak... dychał! Jest, tak jest i tak ma być! Żyje. To żyje. It live!
Weszłam na twitera. I napisałam tweeta z fragmentem mojego wiersza:

"So,
I don't want to blow
it, because I love
you baby."

Miałam jeszcze pięć zwrotek, czy tam strof, jak je nazywała "pani profesor". Nikt tam nie był nigdy, ba, nawet nie widział wyższej uczelni, ale mimo to tradycja zobowiązuje. Pytanie tylko, "jaka tradycja?". Tosiu, co każdą lekcję do baby od WoK-u mówił: "Pani profesor..." rok temu i wiedział, że ona tego nie lubi.
Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
                                                                                                    ***
Na obiad zrobiłam sobie to co zwykle jadałam w Polsce: zupkę chińską i dumla, zapiłam szklanką soku. Radziłam sobie i nadal radzę, bo przecież już raz miałam taki okres, że nic nie jadłam z powodu pustek w lodówce i piłam tylko kranówę. Nie chciałam do tego wracać.
                                                                                                    ***
Szczena mi opadła. Gapiłam się w pięć tysięcy RT i tyle samo gwiazdek, pod ostatnim tweetem. Było tam też czterysta odpowiedzi. Większość mnie nie interesowała i brzmiała: "To twoje?" Znalazłam jedną polską od @RuHazzaa, od razu ją follownęłam. Pisała, że mi zazdrości bycia followowaną, przez chłopaków.

"Kocham cię! <3 :**" - odpisałam.

Zapytała też skąd ich znam.

"Poznaliśmy się po koncercie. I tak to się zaczęło. :)"

Miałam nadzieję, że satysfakcjonują ją moje odpowiedzi. Ale dopiero później dowiedziałam się, że to follownięcie było błędem. Przecież nie bez przyczyny, wybiera się sobie @username "@RuHazzaa", ciągnie mi to trochę "Ruchaniem".
Przeleciałam jeszcze z góry na dół, wszystkie odpowiedzi i nie znalazłam więcej nic ciekawego.

Zostało mi tylko czekać na noc...

3 komentarze:

  1. Ja nigdy nie zrozumiem dlaczego tu jest tak mało komentarzy... po prostu chore!
    Blog jest cudowny, taki luźny i rześki.
    Kocham go... pozdro

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się zastanawiam dlaczego komentarze piszą 2-3 osoby, a w ankiecie zagłosowało 25.
    Blog jest wspaniały więc należy go nie tylko czytać, ale też komentować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Wam za miłe słowa... :) Szczerze? To nie lubię takich blogów, gdzie się tak dużo rozpisują, jako narrator, to mnie po prostu nudzi.

    OdpowiedzUsuń