wtorek, 16 kwietnia 2013
Uwaga nr. 3
Uwaga. Przykro mi, ale zostałam zmuszona do zawieszenia wszystkich blogów na czas... bliżej nieokreślony, jak tydzień do dwóch, ewentualnie trzech.. Z powodu jako, iż mam normalnie jakąś (przepraszam za wyrażenie, ale...), jebaną, wychujałą kurwę, zamiast nauczycielki, która przekazuje niesprawdzone informacje moim rodzicom. Jak normalnie jakieś pierdolnięte "CSI", jak ją nazywa Maciek, albo "wywiad śledczy", jak ją nazywam ja (!). My z nią tu mamy normalnie, jak z Hitlerem (reszta nazywa ją "Fuhrerin"). Część jej normalnie już salutuje, np: Maciek, ja i jeszcze parę osób, którym zalazła za skórę. W każdym razie, o co poszło? Poszło o to, że ja, niby JA, słucham muzyki na lekcjach z telefonu. No dobra, może i mam tę słuchawkę w uchu, ale na pewno nie słucham. AŻ tak głupia, to ja nie jestem, żeby się wpaść, jak Sebastian. I zabrali telefon, rodzice. Mało tego, bez telefonu, to ja na lekcjach wytrzymać nie mogę... bez mojego Reggae. Albo... no, w każdym razie, dwa razy przysnęłam na lekcji, bo nie miałam, czego słuchać na przerwach i co w związku z tym? Oczywiście nasze drogie CSI musiało zadzwonić do rodziców, a co za tym idzie?? Za tym idzie, oczywiście to, że TO wszystko wina komputera. Kurwa, tylko komputer jest winny, i to, że za długo siedzę i śpię, po DZIEWIĘĆ godzin. Tak, jest DZIEWIĘĆ. A jak wcześniej spałam po sześć do siedmiu, jakoś nie było tego problemu. I że niby, JA robię to, celowo, że chce mi się spać i przesypiam, matmę i chemię, bo nie mam komórki. Zresztą, co ta Fuhrerin... za kogo ona się uważa? Bo ja niestety, nie mam pojęcia. WSPOMAGAJĄCA się znalazła! No, to niech się nie czepia, tego co robię ja, Maciek, czy ktokolwiek inny na lekcjach, to nie jej zadanie. ONA ma tylko pisać, tym, którzy nie mogą, a na połowie TYCH lekcji, kiedy jej potrzebują, jej oczywiście NIE ma. Jakoś druga wspomagająca jest BARDZIEJ normalna od tej, bo np: nie zabiera ściąg itd... A ta to się normalnie zachowuje, jak nauczyciel prowadzący! Do Maćka rodziców, już parenaście razy dzwoniła.. I oczywiście le wywiad musiała mnie trzy razy zapytać, czy przez internet się nie pytałam znajomych, co było na lekcji. CO za NAUCZYCIELKA? CO za rodzice?? A na razie, to rozpoczynam dwa strajki: strajk głodowy, (zapycham się wodą z kranu) i okupacyjny (czytam, tylko książki, nic więcej nie robię), bo negocjować z moimi rodzicami się już nie da. A chuj tam, sami tego chcieli. W domu mam jeszcze gorzej, niż w OBOZIE koncentracyjnym za czasów Hitlera. "Ma być tak.", "Masz skończyć za pół godziny", "Masz zjeść z nami obiad", a gdzie TU moje zdanie? Negocjacje są podobne do targowania się, a nie do... Normalne jakiś pieprzony TOTALITARYZM, się tu stosuje. Podsumowując, zostałam odcięta od internetu i telefonu i w pewnych godzinach też od prądu (bo przecież mam się wcześniej kłaść spać), ponieważ nakablowała na mnie gościówa, która jest, jak normalnie czołg, (nic przed sobą nie widzi, żadnego zła, jakie wyrządza, chociaż dla mnie ona nie widzi, że niszczy nasze relacje z rodzicami, [Maciek już dawno się do swoich nie odzywa]), ale podjęłam już pewne środki, które mają mi przywrócić telefon, internet i godność osobistą.
Jeśli ktoś z Was ma podobnie, niech napisze w komentarzu, chętnie poczytam. Tak, jak w tej piosence, miejmy nadzieję na lepsze, (czyli, że ktoś ma tak, jak my) a przygotowujmy się na najgorsze (czyli na utratę wszystkiego)..
A teraz akurat jestem w domu, i na komputerze brata piszę tą notkę, bo mi pozwolił (!) WOW!
Dziękuję, bardzo, że przeczytacie i zrozumiecie.
niedziela, 14 kwietnia 2013
Rozdział XXIV
Uwaga, Jeśli chcesz być na bieżąco z tym co robię dla tego bloga, follow Me. on twitter.
Uwaga nr. 2 Dodałam dwóch bohaterów w wiecie jakiej zakładce. :)
Rozdział XXIV - "Ciekawe, jakby wyglądała moja twarz po takim uderzeniu"
Dzień 401, 7.04
Niedziela, szósta rano, a ja już na nogach. Kochałam niedziele, były jedynymi dniami, kiedy to mogłam się wyspać. Ale nie dzisiaj, dzisiaj trzeba wszystko wyjaśnić. Oczywiście mogłam też stchórzyć, ale nie byłam tchórzem. Ja.. byłam po prostu nieśmiała. Kiedy miałam jakąś sprawę, zawsze dążyłam do jej wyjaśnienia. Dawno, dawno temu, jeszcze nim zaczęłam ściągać na klasówkach, nauczyciel się przyczepił, że na pewno ściągam, więc kazałam mu mnie odpytać. Sprawa się wyjaśniła i dostałam piątkę!! Potem było już tylko lepiej...
Wzięłam do ręki tusz do rzęs. Malowałam się już kilka razy wcześniej, ale nie byłam do tego przekonana. Zwykle po trzech godzinach tusz znikał z rzęs od ziewania, a wodoodpornych nie lubiłam. Zrobiłam to, co codziennie. Korektorem zamalowałam cienie pod oczami i przeciągnęłam usta błyszczykiem - stałam przed lustrem w łazience. To tyle.
Miałam jakieś złe przeczucia, co do dzisiejszego dnia. No, ale nic.
Spakowałam wszystko do torebki i wyszłam. Miałam być wcześniej, bo musiałam jeszcze pomóc Evelin znosić książki z różnych przedmiotów na stołówkę i je tam układać.
***
- O, jesteś wreszcie!
- Jak widać.
- Idź do sali od ICT i przynieś z biurka wszystkie książki - powiedziała.
***
Zanosząc czwartą turę, rozglądałam się po szkole, nie patrząc gdzie idę.
Coś mnie dość mocno uderzyło w ramię, wytrącając wszystkie książki. Przed upadkiem zdążyłam jeszcze wysunąć prawą rękę, dzięki czemu złagodziłam trochę upadek na posadzkę.
- Uważaj trochę! - usłyszałam dziwnie męski baryton, a w moich oczach zaszkliły się łzy - przecież to on na mnie wpadł, nie ja na niego. - Och, przepraszam, nic ci się nie stało?
Spróbowałam namierzyć jego twarz nad sobą, jednak łzy mi dostatecznie przeszkadzały. Tuż przed tym, jak już miały wypłynąć na zewnątrz, opuściłam wzrok i zaczęłam zbierać książki.
- Pomogę ci - zaoferował się. - Nic ci nie jest? - dodał, jak przykucnął.
- Nie, dupa mnie trochę boli, ale będzie dobrze.
Zaśmiał się nerwowo.
- Ale dyrektorce cicho sza, okay? Bo mnie już więcej nie zaprosi - kiwnęłam głową. - Jak ty, w ogóle, masz na imię?
- Angela, a... - miałam go zapytać: "a ty?", ale mi przerwano:
- Harry, no chodź już! Bo się spóźnisz - zawołała go jakaś dziewczyna.
- Zaraz, nie widzisz, że coś robię! - odkrzyknął. - To na dzień otwarty?
- Tak - odparłam, bo pokazywał na książki, które trzymał w rękach.
- Zanieść ci je? - odważyłam się spojrzeć na niego. Patrzał się na mnie swoimi zielonymi oczami, nasze wargi dzieliło od siebie jedynie pięć centymetrów.
- Ładne masz oczy - powiedziałam.
Zaśmiał się.
- Ty też.
***
Kiedy pozbieraliśmy wszystkie książki, wstał i wyciągnął w moją stronę rękę - dopiero teraz zauważyłam jego pudla na głowie.
Podałam mu swoją, lecz gdy tylko ją ścisnął, poczułam taki ból, że aż wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku i przyłożyłam ją do piersi. Zagryzłam język zębami, żeby nie krzyknąć, jednak to było silniejsze ode mnie i pół sekundy później łzy znowu płynęły mi po policzkach. Dopiero wtedy puściłam wiązankę przekleństw, tych polskich, jak i angielskich.
Ktoś wziął mnie na ręce.
Zaczęła mi broda latać, a zęby szczękać. Zrobiło mi się zimno, a ręka nie przestawała boleć. Miałam ochotę włożyć ją do wiadra z lodem. Spojrzałam na moją dłoń - spuchła i zrobiła się czerwona.
- Sz, już dobrze, idziemy do pielęgniarki.
Jeszcze nigdy nie byłam u pielęgniarki w tej szkolę i miałam nadzieję nie być. W każdej szkole muszę coś odpierdolić. No, ale żeby tak się skompromitować! I to jeszcze przed STYLESEM, to chyba tylko ja potrafię.
Kiedy weszliśmy do gabinetu, pielęgniarka spanikowała:
- Słońce, co się stało?
Ktoś położył mnie na kozetce.
- Coś z ręką - znowu usłyszałam ten sam głos.
- Byłeś przy tym?
- Ja... no, tak.
- Więc razem pojedziecie do szpitala.
Nie zaprzeczyłam, bo w tym momencie akurat marzyłam, by odwrócili moją uwagę od bólu. Pielęgniarka poszła zadzwonić.
- Uderz mnie - wyszczękałam.
- Że co? Ja nie biję dziewczyn - patrzył się na mnie z drugiego końca gabinetu.
- Wal.
- Nie.
Znowu zacisnęłam zęby, w tym czasie wróciła pielęgniarka z jakimiś syropami. Kazała mi wszystko połknąć.
***
W karetce dostałam w żyłę jakiejś morfiny, bo niemal natychmiast poczułam obezwładniającą senność. Jednak nie spałam, bo wszystko słyszałam i czułam, czyjąś wielką dłoń trzymającą moją.
***
W szpitalu nastawili mi dłoń i wsadzili w gips, przy cioci Kath. Odebrała nas oboje. Harry początkowo się zdziwił, że ją znam. Dopiero w samochodzie się zaczęło...:
- Więc co się stało? - wyraźnie bawiła ją ta sytuacja.
- Przewróciłam się - odparłam szybko, patrząc w okno.
- Na pewno mu nie przyłożyłaś?
Harry zaczął ryć na tylnym siedzeniu.
- A ty, kolego, co masz do powiedzenia? - spojrzała w lusterko wsteczne.
- Chciałem tylko wtrącić, że ciekawe, jakby moja twarz wyglądała po takim uderzeniu.
- Dziękuję, Harry.
Więcej o nic nie pytała.
Zostawili mnie pod domem Kath. Sami pojechali na lotnisko.
***
U cioci weszłam na bloga. Strasznie dziwnie mi się pisało na klawiaturze tylko lewą ręką:
"Heyo, ludzie! Dostałam zwolnienie, na pisanie i chodzenie do szkoły. :D Dzięki mojemu koledze, Harry'emu Stylesowi, który raczył się dziś pojawić w mojej szkole w Holmes Chapel. Dobra, kończę już, bo muszę mu podziękować ;*.
~ Me."
***
- Angel, doszliśmy do wniosku, że bez sensu jest, żebyś wracała teraz do domu, więc dziś zostaniesz u nas na noc.
- Spoko.
Uwaga nr. 2 Dodałam dwóch bohaterów w wiecie jakiej zakładce. :)
Rozdział XXIV - "Ciekawe, jakby wyglądała moja twarz po takim uderzeniu"
Dzień 401, 7.04
Niedziela, szósta rano, a ja już na nogach. Kochałam niedziele, były jedynymi dniami, kiedy to mogłam się wyspać. Ale nie dzisiaj, dzisiaj trzeba wszystko wyjaśnić. Oczywiście mogłam też stchórzyć, ale nie byłam tchórzem. Ja.. byłam po prostu nieśmiała. Kiedy miałam jakąś sprawę, zawsze dążyłam do jej wyjaśnienia. Dawno, dawno temu, jeszcze nim zaczęłam ściągać na klasówkach, nauczyciel się przyczepił, że na pewno ściągam, więc kazałam mu mnie odpytać. Sprawa się wyjaśniła i dostałam piątkę!! Potem było już tylko lepiej...
Wzięłam do ręki tusz do rzęs. Malowałam się już kilka razy wcześniej, ale nie byłam do tego przekonana. Zwykle po trzech godzinach tusz znikał z rzęs od ziewania, a wodoodpornych nie lubiłam. Zrobiłam to, co codziennie. Korektorem zamalowałam cienie pod oczami i przeciągnęłam usta błyszczykiem - stałam przed lustrem w łazience. To tyle.
Miałam jakieś złe przeczucia, co do dzisiejszego dnia. No, ale nic.
Spakowałam wszystko do torebki i wyszłam. Miałam być wcześniej, bo musiałam jeszcze pomóc Evelin znosić książki z różnych przedmiotów na stołówkę i je tam układać.
***
- O, jesteś wreszcie!
- Jak widać.
- Idź do sali od ICT i przynieś z biurka wszystkie książki - powiedziała.
***
Zanosząc czwartą turę, rozglądałam się po szkole, nie patrząc gdzie idę.
Coś mnie dość mocno uderzyło w ramię, wytrącając wszystkie książki. Przed upadkiem zdążyłam jeszcze wysunąć prawą rękę, dzięki czemu złagodziłam trochę upadek na posadzkę.
- Uważaj trochę! - usłyszałam dziwnie męski baryton, a w moich oczach zaszkliły się łzy - przecież to on na mnie wpadł, nie ja na niego. - Och, przepraszam, nic ci się nie stało?
Spróbowałam namierzyć jego twarz nad sobą, jednak łzy mi dostatecznie przeszkadzały. Tuż przed tym, jak już miały wypłynąć na zewnątrz, opuściłam wzrok i zaczęłam zbierać książki.
- Pomogę ci - zaoferował się. - Nic ci nie jest? - dodał, jak przykucnął.
- Nie, dupa mnie trochę boli, ale będzie dobrze.
Zaśmiał się nerwowo.
- Ale dyrektorce cicho sza, okay? Bo mnie już więcej nie zaprosi - kiwnęłam głową. - Jak ty, w ogóle, masz na imię?
- Angela, a... - miałam go zapytać: "a ty?", ale mi przerwano:
- Harry, no chodź już! Bo się spóźnisz - zawołała go jakaś dziewczyna.
- Zaraz, nie widzisz, że coś robię! - odkrzyknął. - To na dzień otwarty?
- Tak - odparłam, bo pokazywał na książki, które trzymał w rękach.
- Zanieść ci je? - odważyłam się spojrzeć na niego. Patrzał się na mnie swoimi zielonymi oczami, nasze wargi dzieliło od siebie jedynie pięć centymetrów.
- Ładne masz oczy - powiedziałam.
Zaśmiał się.
- Ty też.
***
Kiedy pozbieraliśmy wszystkie książki, wstał i wyciągnął w moją stronę rękę - dopiero teraz zauważyłam jego pudla na głowie.
Podałam mu swoją, lecz gdy tylko ją ścisnął, poczułam taki ból, że aż wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku i przyłożyłam ją do piersi. Zagryzłam język zębami, żeby nie krzyknąć, jednak to było silniejsze ode mnie i pół sekundy później łzy znowu płynęły mi po policzkach. Dopiero wtedy puściłam wiązankę przekleństw, tych polskich, jak i angielskich.
Ktoś wziął mnie na ręce.
Zaczęła mi broda latać, a zęby szczękać. Zrobiło mi się zimno, a ręka nie przestawała boleć. Miałam ochotę włożyć ją do wiadra z lodem. Spojrzałam na moją dłoń - spuchła i zrobiła się czerwona.
- Sz, już dobrze, idziemy do pielęgniarki.
Jeszcze nigdy nie byłam u pielęgniarki w tej szkolę i miałam nadzieję nie być. W każdej szkole muszę coś odpierdolić. No, ale żeby tak się skompromitować! I to jeszcze przed STYLESEM, to chyba tylko ja potrafię.
Kiedy weszliśmy do gabinetu, pielęgniarka spanikowała:
- Słońce, co się stało?
Ktoś położył mnie na kozetce.
- Coś z ręką - znowu usłyszałam ten sam głos.
- Byłeś przy tym?
- Ja... no, tak.
- Więc razem pojedziecie do szpitala.
Nie zaprzeczyłam, bo w tym momencie akurat marzyłam, by odwrócili moją uwagę od bólu. Pielęgniarka poszła zadzwonić.
- Uderz mnie - wyszczękałam.
- Że co? Ja nie biję dziewczyn - patrzył się na mnie z drugiego końca gabinetu.
- Wal.
- Nie.
Znowu zacisnęłam zęby, w tym czasie wróciła pielęgniarka z jakimiś syropami. Kazała mi wszystko połknąć.
***
W karetce dostałam w żyłę jakiejś morfiny, bo niemal natychmiast poczułam obezwładniającą senność. Jednak nie spałam, bo wszystko słyszałam i czułam, czyjąś wielką dłoń trzymającą moją.
***
W szpitalu nastawili mi dłoń i wsadzili w gips, przy cioci Kath. Odebrała nas oboje. Harry początkowo się zdziwił, że ją znam. Dopiero w samochodzie się zaczęło...:
- Więc co się stało? - wyraźnie bawiła ją ta sytuacja.
- Przewróciłam się - odparłam szybko, patrząc w okno.
- Na pewno mu nie przyłożyłaś?
Harry zaczął ryć na tylnym siedzeniu.
- A ty, kolego, co masz do powiedzenia? - spojrzała w lusterko wsteczne.
- Chciałem tylko wtrącić, że ciekawe, jakby moja twarz wyglądała po takim uderzeniu.
- Dziękuję, Harry.
Więcej o nic nie pytała.
Zostawili mnie pod domem Kath. Sami pojechali na lotnisko.
***
U cioci weszłam na bloga. Strasznie dziwnie mi się pisało na klawiaturze tylko lewą ręką:
"Heyo, ludzie! Dostałam zwolnienie, na pisanie i chodzenie do szkoły. :D Dzięki mojemu koledze, Harry'emu Stylesowi, który raczył się dziś pojawić w mojej szkole w Holmes Chapel. Dobra, kończę już, bo muszę mu podziękować ;*.
~ Me."
***
- Angel, doszliśmy do wniosku, że bez sensu jest, żebyś wracała teraz do domu, więc dziś zostaniesz u nas na noc.
- Spoko.
piątek, 12 kwietnia 2013
Rozdział XXIII
Uwaga, dopiero teraz zauważyłam, że jest ponad 2200 wyświetleń! Dziękuję Wam.
Uwaga nr. 2 Ten jest strasznie krótki, ale nie miałam weny i do tego migrena -.-
Rozdział XXIII - "Kocham zgrzytać zębami, tylko po to by kogoś wkurzyć."
Dzień 399, 5.04
Po piątej obudziło mnie wycie za oknem.
Wstałam, domknęłam je i wróciłam do łóżka. Przykryłam się kołdrą pod brodę...
***
Dziś miał podjechać po mnie autobus szkolny. Tak, przynajmniej powiedziała dyrektorka. Miałam jeszcze czas, jak się po raz drugi obudziłam, więc przejrzałam komenty. Znalazłam jednego od anonimka "TK": "O czym chcesz go poinformować?" Wiedziałam, że TK to Tosiek. Reszta pisała tylko: "Podaj." Odpisałam Tośkowi, jako anonim: "Nie mogę powiedzieć, TP wie. AL". "TP" podpisywał się zwykle Tulipan. A AL to byłam ja.
Zamknęłam komputer. Ubrałam mundurek, zeszłam na dół, zjadłam śniadanie i wyszłam na chodnik. Długo nie musiałam czekać. Zapakowałam się do autobusu. Takiego zwierzyńca to nigdy nie widziałam. Wszędzie latały papiery. I nikt na to nie zwracał uwagi. Usiadłam na jakimś wolnym miejscu.
- Hey, new.
- Hi.
***
- W niedzielę podobno jest dzień otwarty. Przyjdziesz?
- Na którą? - spytałam Evelin.
- Na dziesiątą.
- Nie mam pojęcia, czy dam radę się z łóżka zwlec...
- Wiesz, że podobno Hazza ma przyjść? - zapytała.
Zgrzytnęłam zębami, bo mnie podkusiła. Może jednak warto będzie przyjść, by to wszystko wyjaśnić...
***
Zębami zgrzytałam przez wszystkie lekcje i całą drogę do domu. Nie mam pojęcia, czemu. Ot tak, żeby powkurzać trochę ludzi w koło. Kocham to robić, i widziałam, że wszystkich to irytowało
Kiedy wróciłam do domu, jedynie odrobiłam lekcje i położyłam się spać...
czwartek, 11 kwietnia 2013
Rozdział XXII
Uwaga, dziś rekompensata, za to, że wczoraj nie było, w postaci, chyba mega długiej notki ;D. Zapraszam do czytania i komentowania. ;)
Rozdział XXII - "Nie ma takiego numeru"
Dzień 398, 4.04
Obudziłam się i włożyłam mundurek szkolny. Kuffa, na co komu ten krawat? Nie umiałam wiązać.. Po pewnym czasie udało mi się zawiązać na nim supeł, który w pewnym stopniu przypominał supeł, jaki zwykle miał tata na krawacie.
Wyszłam z domu po siódmej. Tym razem nie musiałam pytać nikogo o drogę.
Pierwsza fizyka.
Kurde, jak tu łatwo to wszystko znaleźć? W Polsce, w mojej starej szkole miałam problem ze znalezieniem lewego łącznika, po wyjściu z prawego na początku. Ale potem to jakoś opanowałam.
Przed lekcją Evelin podeszła do automatu z napojami, kopnęła w niego i wyjęła colę. Rzuciła mi ją.
- Łap!
Złapałam.
- Ja to raczej takich nie pijam - powiedziałam.
- No, to jakie wolisz?
- Bez cukru.
- Spoczko - kopnęła jeszcze raz, tym razem w inne miejsce. Znowu mi rzuciła.
Odrzuciłam jej tą z cukrem.
Zauważyłam, że nie ma krawatu.
- Hey, a gdzie masz krawat?
- Bo widzisz... tylko kujony noszą go na szyi. Reszta raczej jakoś przy plecaku - pokazała mi suwak, gdzie krawat robił za brelok. - O, patrz, idą kujony.
Czym prędzej zdjęłam krawat i zaczepiłam go o boczną kieszeń.
- Jeszcze bym ci tutaj trochę... - rozpięła mi dwa guziki koszuli i wyprostowała trochę kołnierzyk.
- Dzięki.
***
- Dziś musisz z nami zjeść lunch - powiedziała Evelin w drodze na stołówkę. Zaczynałam ją lubić. Potrafiła tak zagadać człowieka, że nie musiał się odzywać.
- Dobra, ale najpierw muszę gdzieś zadzwonić.
***
Usiadłam na ławce przed szkołą. Wyjęłam z kieszeni telefon i nacisnęłam dwa razy zieloną słuchawkę.
- Nie ma takiego numeru... - wkurzyło mnie to, ale jednak bardziej zasmuciło. Czułam się zobowiązana do tego, by go powiadomić, że jednak nie jestem w ciąży. A może by tak... zadzwonić do Harry'ego? Nie tam. Bo zrobi taki sam numer. Zresztą oni pewnie teraz mają koncert na O2 Arena.
Wyciągnęłam z plecaka komputer. Nie miałam pojęcia, co napisać. Chłodny wiatr przeczesał moje kręcone włosy. Nie używałam żadnego lakieru, a loki utrzymywały mi się cały dzień.
"Idę na lunch. :(
~ Me."
Wróciłam do szkoły. Potem zadzwonię do Simona...
***
Na stołówce Evelin do mnie machała, ja jednak usiadłam w drugim końcu sali. Nic nie jadłam. Chciałam z kimś o tym porozmawiać, ale nie było tu nikogo, kto by mnie zrozumiał. W tym momencie, po raz pierwszy w życiu zaczęłam żałować, że mama zmarła tak wcześnie. Po jej śmierci tato popadł w pracoholizm, całą swoją energię władowywał w rozwój firmy. A ja wtedy zostałam sama, jak palec. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, było mi z tym dobrze, aż do teraz...
***
- Hey, co się stało, że z nami nie usiadłaś?
- Nic - odpowiedziałam szybko. - Kolega zmienił numer.
Więcej o nic nie pytała.
***
"Czemu smutasz?" - odczytałam w domu kolejny komentarz.
"Bo Niall zmienił numer. ;( I nie mogę go o czymś powiadomić. Szkoda. :((
~ Me."
Poszłam do łazienki przebrać się w dresy, nie lubiłam spódnic. Jutro zamierzam założyć drugi komplet mundurka i przechodzić w nim do końca roku. Każdy miał dwa komplety. Na drugi składała się koszula, marynarka, cienkie rajstopy, szorty oraz buty.
Łeb mnie zaczął boleć. Łyknęłam sobie "pyralginkę" i przeszło.
Zaczęłam odrabiać lekcje.
Trzy godziny mi się zeszło.
Potem pozostało mi już tylko wylegiwanie się w łóżku...
___________________________________________________________________
Zabijecie mnie, za robienie Wam nadziei. ^^
wtorek, 9 kwietnia 2013
Rozdział XXI
Uwaga, this is WMYB in acapella version, dziwna ta acapella, ale fajna. ^^
Rozdział XXI - "Holmes Chapel Comprehensive School"
Dzień 397, 3.04
Rano. Trzeci kwietnia. Szkoła. Tylko czemu ja? Dobra, tam, szybko się załaduję, ubiorę w jakiekolwiek ciuchy i nikt mnie nie zauważy... oby.
Po siódmej byłam całkowicie gotowa. W myślach w kółko powtarzałam odpowiedzi na pytania, które mogą zadać nauczyciele: "I'm Angela, I'm seventeen, I'm from Poland, I learned english there. My father's factory..." I tak dalej. Miałam nadzieję, że do niczego się nie przyczepią.
Otworzyłam lapka.
"Przepraszam ludzie, że tak długo nie pisałam, ale miałam maleńką przygodę. A, i sorry, że mieszam, ale Styles ma strasznie słabą głowę. ^^'
~ Me."
Kompa spakowałam do pokrowca, a pokrowiec wsadziłam do plecaka. Zanuciłam sobie jeszcze jakąś piosenkę i wyszłam.
Drogę do nowej szkoły znałam na pamięć, dzięki GPS w komórce. A i tak dwa razy musiałam pytać o drogę. Co prawda mam bardzo dobrze wykształconą orientację w terenie, ale...
Do szkoły dotarłam pięć minut przed dziewiątą. Wcześniej trzy razy zmieniałam miejsce zamieszkania, ale nigdy tak feralnie, że w ciągu roku.
Najpierw miałam iść do sekretariatu, tam dostać przydział domu, oraz plan lekcji.
Znalazłam go bez trudu, jako iż Holmes Chapel Comprehensive School nie miała żadnych pawilonów.
Pierwsze ICT, informatyka, z jakimś gościem.
Dziś trzeba będzie kupić krawat*.
Do klasy weszłam jako przedostatnia, przed dzwonkiem. Usiadłam na końcu.
Nauczyciel od razu mnie wyłapał i zaczął zadawać pytania.
Kiedy w końcu dał mi usiąść zobaczył wystający pokrowiec na komputer z plecaka. Uniósł jedną brew, ale się nie odezwał.
Pod koniec lekcji, przypisał mi osobę do oprowadzenia po szkole i wręczył podręcznik.
Ta osóbka była bardzo gadatliwa, co mi w sumie nie przeszkadzało. Co chwilę jej powtarzałam, że poradzę sobie sama i nie potrzebuję pomocy, a ona odpowiadała, iż sobie nie poradzę i musi mi pomóc. Ale mając do dyspozycji tylko jeden budynek, zamiast trzech i dwóch łączników, naprawdę bym sobie poradziła.
Drugi angielski.
Zostawiła mnie pod salą lekcyjną i pobiegła na dwór, pewnie zapalić.
***
- Jak masz na imię? - zapytałam ją, na następnej przerwie, gdyż ponieważ była to dziewczyna.
- Evelin, nie słuchałaś?
- Ja... nie... po prostu za szybko mówisz.
Znowu zaczęła nawijkę.
***
Po szkole poszłam do Sam Dales and Son, żeby kupić krawat.
Gdy wróciłam do domu, poszłam na górę, odpaliłam kompa i napisałam:
"Anglicy to straszne gaduły.
~ Me."
Podczas lunchu w szkole też napisałam notkę i zadzwoniłam do Nialla. Niestety, ale nie odbierał.
***
Wieczorem położyłam się spać i nie miałam żadnych snów...
__________________________________________________________________________
Ten jest dłuższy. :D
*W Holmes Chapel Comprehensive School jest "System Domów", każdy rocznik ma inny kolor domu i musi nosić krawat w kolorze domu, który można nabyć w Sam Dales and Son.
Rozdział XXI - "Holmes Chapel Comprehensive School"
Dzień 397, 3.04
Rano. Trzeci kwietnia. Szkoła. Tylko czemu ja? Dobra, tam, szybko się załaduję, ubiorę w jakiekolwiek ciuchy i nikt mnie nie zauważy... oby.
Po siódmej byłam całkowicie gotowa. W myślach w kółko powtarzałam odpowiedzi na pytania, które mogą zadać nauczyciele: "I'm Angela, I'm seventeen, I'm from Poland, I learned english there. My father's factory..." I tak dalej. Miałam nadzieję, że do niczego się nie przyczepią.
Otworzyłam lapka.
"Przepraszam ludzie, że tak długo nie pisałam, ale miałam maleńką przygodę. A, i sorry, że mieszam, ale Styles ma strasznie słabą głowę. ^^'
~ Me."
Kompa spakowałam do pokrowca, a pokrowiec wsadziłam do plecaka. Zanuciłam sobie jeszcze jakąś piosenkę i wyszłam.
Drogę do nowej szkoły znałam na pamięć, dzięki GPS w komórce. A i tak dwa razy musiałam pytać o drogę. Co prawda mam bardzo dobrze wykształconą orientację w terenie, ale...
Do szkoły dotarłam pięć minut przed dziewiątą. Wcześniej trzy razy zmieniałam miejsce zamieszkania, ale nigdy tak feralnie, że w ciągu roku.
Najpierw miałam iść do sekretariatu, tam dostać przydział domu, oraz plan lekcji.
Znalazłam go bez trudu, jako iż Holmes Chapel Comprehensive School nie miała żadnych pawilonów.
Pierwsze ICT, informatyka, z jakimś gościem.
Dziś trzeba będzie kupić krawat*.
Do klasy weszłam jako przedostatnia, przed dzwonkiem. Usiadłam na końcu.
Nauczyciel od razu mnie wyłapał i zaczął zadawać pytania.
Kiedy w końcu dał mi usiąść zobaczył wystający pokrowiec na komputer z plecaka. Uniósł jedną brew, ale się nie odezwał.
Pod koniec lekcji, przypisał mi osobę do oprowadzenia po szkole i wręczył podręcznik.
Ta osóbka była bardzo gadatliwa, co mi w sumie nie przeszkadzało. Co chwilę jej powtarzałam, że poradzę sobie sama i nie potrzebuję pomocy, a ona odpowiadała, iż sobie nie poradzę i musi mi pomóc. Ale mając do dyspozycji tylko jeden budynek, zamiast trzech i dwóch łączników, naprawdę bym sobie poradziła.
Drugi angielski.
Zostawiła mnie pod salą lekcyjną i pobiegła na dwór, pewnie zapalić.
***
- Jak masz na imię? - zapytałam ją, na następnej przerwie, gdyż ponieważ była to dziewczyna.
- Evelin, nie słuchałaś?
- Ja... nie... po prostu za szybko mówisz.
Znowu zaczęła nawijkę.
***
Po szkole poszłam do Sam Dales and Son, żeby kupić krawat.
Gdy wróciłam do domu, poszłam na górę, odpaliłam kompa i napisałam:
"Anglicy to straszne gaduły.
~ Me."
Podczas lunchu w szkole też napisałam notkę i zadzwoniłam do Nialla. Niestety, ale nie odbierał.
***
Wieczorem położyłam się spać i nie miałam żadnych snów...
__________________________________________________________________________
Ten jest dłuższy. :D
*W Holmes Chapel Comprehensive School jest "System Domów", każdy rocznik ma inny kolor domu i musi nosić krawat w kolorze domu, który można nabyć w Sam Dales and Son.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Rozdział XX
- "Nie, nic się nie działo, naprawdę..."
Dzień 396, 2.04,
Rano łeb mnie już tak nie bolał. Nie aż tak, że pulsował, ale boleć bolał, jak po tamtej czekoladzie. Słuch mniej więcej wrócił do normy. Wzrok też.
Po dziewiątej wszedł jakiś lekarz i spytał:
- Do you hear me?
- Yeah.
- Miałaś cukier dużo poniżej poziomu, ale już ci podaliśmy glukozę.
To dlatego mnie dziś łeb boli... Za dużo cukru...
- Przepraszam, ale ja mam cukrzycę - powiedziałam. - Cukrzycę powodowaną niewydolnością trzustki.
Wyszedł.
Dziesięć minut później weszła pielęgniarka ze strzykawką. Wpuściła mi jej zawartość do żyły i ból głowy zelżał.
***
W południe wypisali mnie do domu i przepisali leki, które miałam brać, jakby mnie łeb bolał.
Ze szpitala odebrała mnie ciocia. Po drodze zajechała do apteki.
- Kupisz mi test ciążowy?
Spojrzała na mnie, skinęła głową i pobiegła do apteki.
***
- Co tam się działo u chłopaków, że potrzebujesz testu? - spytała po drodze.
Zrobiłam się czerwona.
- Nic.
- Musiało się coś stać.
- Nie, nic... Naprawdę.
Przynajmniej nie tu, pomyślałam.
- Dobra, nie chcesz mówić, to nie mów.
- Dziękuję.
Przez resztę drogi nikt się nie odzywał.
***
W domu zostawiła mnie samą. Jak zresztą zawsze, wieczorem oglądałam jakąś głupią komedię, przez którą w trakcie, co drugiej sceny wybuchałam niepohamowanym śmiechem z powodu dialogu, między bohaterami.
Po obejrzeniu, tej jakże interesującej sztuki, wstałam, wzięłam test i poszłam na górę. Weszłam do łazienki, zamknęłam się i zrobiłam, co pisało na instrukcji. Podczas czekania poszłam na dół, zrobiłam sobie coś do jedzenia - od trzech dni wpierdzielałam, jak opętana - i zaniosłam do pokoju. Wróciłam do łazienki, wzięłam do ręki test i moim oczom ukazała się...
Jedna kreska! Tylko JEDNA kreska. Pewnie okres mi niedługo wróci. Może za dużo piłam? Albo za bardzo się stresowałam? W każdym razie, aż mi się jeść odechciało.
Wyrzuciłam test do kosza. Zadzwoniłam do Tulipana.
- Hej, śpisz?
- Nie, a co?
- Jedna, jedna kreska! - ucieszyłam go tym.
- Serio? To bosko.
- Dobra, to cześć. Muszę jeszcze zadzwonić do chłopaków.
- Okay, pa.
Tak naprawdę to chciałam iść spać, jak najszybciej i tak też zrobiłam, a do Nialla zadzwonię jutro, w szkole.
Bo przecież jutro trzeba będzie iść do szkoły, tu w Holmes Chapel..
___________________________________________________________________
Wiem, że chcecie mnie teraz zabić ^^. Strasznie krótki.
sobota, 6 kwietnia 2013
Rozdział XIX
Uwaga, Na moim drugim blogu, pojawiła się kolejna część. :D
Uwaga nr. 2 Z powodu nudy w weekend (mam szlaban na wychodzenie z domu :( .) postanowiłam się z Wami podzielić moją książką. Naprawdę mi się strasznie nudziło... Za tydzień prolog! A dziś na razie dedykacja for my...
Rozdział XIX - "Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień"
Dzień 395, 1.04
Niall pozwolił mi się przebrać w swojej łazience.
Tuż przed wyjściem zebrałam włosy gumką, którą zawsze nosiłam na prawym nadgarstku i przyjrzałam się swojej twarzy. Mam strasznie delikatne, chłopięce rysy, co było moim atutem. Potem spojrzałam w swoje oczy - świeciły się, jak zwykle po alkoholu.
Brzuch mnie trochę bolał, jak do rzygania.
Nagle poczułam w ustach kwaskowaty smak. Przyklękłam nad kiblem, dostałam torsji. Wszystko z siebie wyrzuciłam - nawet swoje kolacjo-śniadanie - ale torsje nie ustawały.
- Chłopaki, którego dziś mamy?! - wrzasnęłam między kolejnymi torsjami.
- Dyngusa! - odkrzyknął Louis.
- Nie... Chodzi mi o dzień miesiąca, baranie!
- Pierwszego kwietnia, a co? - do łazienki wszedł Niall. - Oh, shiet.
Puściłam wiązankę przekleństw - okres mi się spóźniał, już tydzień.
- Podaj mi torebkę... - wykrztusiłam.
Zrobił to i zaraz wyszedł.
Zadzwoniłam do Tulipana. W trakcie sygnałów, wydusiłam z siebie jeszcze trochę żółci.
Kiedy odebrał, na wstępie powiedziałam do niego:
- Zarzygam się na śmierć.
- Czemu?
- Okres mi się spóźnia.
- Czekaj... CO?!
- No, to, kurwa, no, to - odpowiedziałam.
- Robiłaś test?
- Nie.
- A wciskasz się jeszcze w swoje ciuchy? - spytał.
- Jaja se robisz? Tak, wciskam się, wcisnęłam się nawet w spodnie Louisa.
- Zrób test.
Rozłączył się.
Okay...
Puściłam kolejną wiązankę przekleństw.
***
- I jak tam? - Niall podszedł do mnie z herbatą.
Musiałam przysnąć z policzkiem na wannie, bo teraz miałam pod głową jakąś poduszkę.
- Ty tu ze mną pijesz bimber, a ja najprawdopodobniej jestem w ciąży.
Podał mi herbatę.
- Simon dzwonił. Pytał, czy jesteś z nami, odpowiedziałem, że tak - usiadł obok mnie.
Rozbeczałam się.
Przytulił mnie, jak... tak, jak Tosiek wtedy, kiedy jeździłam na desce*.
Zasmarkałam mu całą koszulkę.
Długo tak siedzieliśmy... bardzo długo...
***
- Hej, a co wy tu robicie? - wlazł Liam.
Odwróciłam głowę.
Gdy zobaczył moje łzy, wydarł się na Nialla:
- Coś ty jej zrobił?! Co ty sobie wyobrażasz?! Czy ty wiesz, kim ona jest?!
- Może ją zapytasz! Nic sobie nie wyobrażam! Tak, wiem i co z tego?! Ona w tej chwili potrzebuje pocieszenia!! - nigdy nie spodziewałabym się, że Horan potrafi się tak wydrzeć.
- Przestańcie, załatwcie to między sobą, a mnie zostawcie samą - powiedziałam głosem ochrypłym od łez.
Wyszli.
Ich krzyki słyszałam jeszcze dość długo. W tym czasie wypiłam herbatę od Nialla. Była gorzka, miętowa i zimna, od jej smaku przypomniałam sobie scenę z Harry'ego Pottera, kiedy Ronald rzygał ślimakami. Znowu dostałam torsji, tym razem jednak nic ze mnie nie wyleciało.
Postanowiłam wstać. Zerknęłam na wyświetlacz komórki, godzina druga w nocy. Spałam może godzinę, może nie...
Usłyszałam otwieranie drzwi do pokoju Nialla. A potem jakiś inny głos, dużo głośniejszy od ich obu razem wziętych:
- Co się tu, do cholery, dzieje?!! Gdzie jest tamta dziewczyna?!! Nawet wyspać się nie można!! - Harry, od razu zgadłam.
- Tamta dziewczyna jest w łazience Horana i przed chwilą się obściskiwali - wyjaśnił rzeczowym tonem Liam.
- A ty nie potrafisz zrozumieć, że ona jest prawdopodobnie w ciąży.
Uchyliłam drzwi od łazienki. Przed sobą zobaczyłam Harry'ego, jak robi wielkie oczy i blednie. Po chwili obrócił się w moją stronę, zauważył mnie.
- A możecie mi powiedzieć, czemu ona ma na sobie spodnie Louisa i koszulkę Nialla?
- No, bo oni wpadli na taki po... a no, właśnie! - Liam wziął do ręki miskę z wodą i wylał jej zawartość prosto na głowę Harry'ego.
- Dzięki, człowieku, za to, że mnie ocuciłeś.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Dziś dyngus - odezwałam się i zobaczyłam mroczki, pomiędzy nimi widziałam jeszcze dziwnie zatroskaną twarz Harry'ego. A potem zapadła ciemność... Usłyszałam jeszcze odgłos uderzającego ciała o kafelki...
***
Obudziłam się na noszach. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień...
Po prawej coś uporczywie pikało.
Uchyliłam powieki. Zobaczyłam nad sobą dwie twarze. Poczułam zapach krwi. Znowu odleciałam.
***
Ocknęłam się, przez jakiś dziwny zapach... Łeb mnie z tyłu bolał, tak, że cały pulsował... Kura mać**. Co się dzieje?
Otworzyłam oczy, po prawej siedziała ciocia, Kath. Spróbowałam coś powiedzieć... Nie wyszło.
Ciocia miała zaplecione na karku ręce, a głowę odchyloną do tyłu.
Znowu spróbowałam coś powiedzieć. Drgnęła i pochyliła się nade mną. Jej wargi poruszały się, tak jakby coś mówiła, jednak ja nic nie słyszałam, więc tylko potrząsnęłam głową.
Chciałam jej dotknąć, więc wysunęłam w jej stronę dłoń - chciałam się przekonać, czy jest prawdziwa. Do zgięcia mojego łokcia, prowadziła jakaś rurka.
Opuszkami palców przejechałam po jej skórze. Czułam ciepło bijące z jej twarzy. Czyli, że jednak ogłuchłam. Już nigdy więcej miałam nie usłyszeć głosu Tośka, albo Tulipana...
Słyszałam tylko głuchy pisk. Nic więcej.
Sięgnęłam po telefon, trzydzieści pięć po szesnastej. Pierwszy kwiecień.
No, pięknie...
Ze wzrokiem też mi się coś stało. Nie widziałam tak dobrze, jak wcześniej... To, co dalej było zamazane, rozmyte... Miałam nadzieję, że mi tak nie zostanie.
Spojrzałam gdzieś w ścianę, gapiłam się w jeden punkt. Dość długo.
Wreszcie powoli docierały do mnie dźwięki, najpierw pisk przerodził się w pikanie, potem usłyszałam dziwny szmer, tak jakby ktoś mówił bardzo cicho.
I nic więcej...
***
Po dziewiętnastej ciocia pocałowała mnie w czoło i wyszła. Zostałam sama. Teraz słyszałam już tylko pikanie, jakoś udało mi się usnąć...
Uwaga nr. 2 Z powodu nudy w weekend (mam szlaban na wychodzenie z domu :( .) postanowiłam się z Wami podzielić moją książką. Naprawdę mi się strasznie nudziło... Za tydzień prolog! A dziś na razie dedykacja for my...
Rozdział XIX - "Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień"
Dzień 395, 1.04
Niall pozwolił mi się przebrać w swojej łazience.
Tuż przed wyjściem zebrałam włosy gumką, którą zawsze nosiłam na prawym nadgarstku i przyjrzałam się swojej twarzy. Mam strasznie delikatne, chłopięce rysy, co było moim atutem. Potem spojrzałam w swoje oczy - świeciły się, jak zwykle po alkoholu.
Brzuch mnie trochę bolał, jak do rzygania.
Nagle poczułam w ustach kwaskowaty smak. Przyklękłam nad kiblem, dostałam torsji. Wszystko z siebie wyrzuciłam - nawet swoje kolacjo-śniadanie - ale torsje nie ustawały.
- Chłopaki, którego dziś mamy?! - wrzasnęłam między kolejnymi torsjami.
- Dyngusa! - odkrzyknął Louis.
- Nie... Chodzi mi o dzień miesiąca, baranie!
- Pierwszego kwietnia, a co? - do łazienki wszedł Niall. - Oh, shiet.
Puściłam wiązankę przekleństw - okres mi się spóźniał, już tydzień.
- Podaj mi torebkę... - wykrztusiłam.
Zrobił to i zaraz wyszedł.
Zadzwoniłam do Tulipana. W trakcie sygnałów, wydusiłam z siebie jeszcze trochę żółci.
Kiedy odebrał, na wstępie powiedziałam do niego:
- Zarzygam się na śmierć.
- Czemu?
- Okres mi się spóźnia.
- Czekaj... CO?!
- No, to, kurwa, no, to - odpowiedziałam.
- Robiłaś test?
- Nie.
- A wciskasz się jeszcze w swoje ciuchy? - spytał.
- Jaja se robisz? Tak, wciskam się, wcisnęłam się nawet w spodnie Louisa.
- Zrób test.
Rozłączył się.
Okay...
Puściłam kolejną wiązankę przekleństw.
***
- I jak tam? - Niall podszedł do mnie z herbatą.
Musiałam przysnąć z policzkiem na wannie, bo teraz miałam pod głową jakąś poduszkę.
- Ty tu ze mną pijesz bimber, a ja najprawdopodobniej jestem w ciąży.
Podał mi herbatę.
- Simon dzwonił. Pytał, czy jesteś z nami, odpowiedziałem, że tak - usiadł obok mnie.
Rozbeczałam się.
Przytulił mnie, jak... tak, jak Tosiek wtedy, kiedy jeździłam na desce*.
Zasmarkałam mu całą koszulkę.
Długo tak siedzieliśmy... bardzo długo...
***
- Hej, a co wy tu robicie? - wlazł Liam.
Odwróciłam głowę.
Gdy zobaczył moje łzy, wydarł się na Nialla:
- Coś ty jej zrobił?! Co ty sobie wyobrażasz?! Czy ty wiesz, kim ona jest?!
- Może ją zapytasz! Nic sobie nie wyobrażam! Tak, wiem i co z tego?! Ona w tej chwili potrzebuje pocieszenia!! - nigdy nie spodziewałabym się, że Horan potrafi się tak wydrzeć.
- Przestańcie, załatwcie to między sobą, a mnie zostawcie samą - powiedziałam głosem ochrypłym od łez.
Wyszli.
Ich krzyki słyszałam jeszcze dość długo. W tym czasie wypiłam herbatę od Nialla. Była gorzka, miętowa i zimna, od jej smaku przypomniałam sobie scenę z Harry'ego Pottera, kiedy Ronald rzygał ślimakami. Znowu dostałam torsji, tym razem jednak nic ze mnie nie wyleciało.
Postanowiłam wstać. Zerknęłam na wyświetlacz komórki, godzina druga w nocy. Spałam może godzinę, może nie...
Usłyszałam otwieranie drzwi do pokoju Nialla. A potem jakiś inny głos, dużo głośniejszy od ich obu razem wziętych:
- Co się tu, do cholery, dzieje?!! Gdzie jest tamta dziewczyna?!! Nawet wyspać się nie można!! - Harry, od razu zgadłam.
- Tamta dziewczyna jest w łazience Horana i przed chwilą się obściskiwali - wyjaśnił rzeczowym tonem Liam.
- A ty nie potrafisz zrozumieć, że ona jest prawdopodobnie w ciąży.
Uchyliłam drzwi od łazienki. Przed sobą zobaczyłam Harry'ego, jak robi wielkie oczy i blednie. Po chwili obrócił się w moją stronę, zauważył mnie.
- A możecie mi powiedzieć, czemu ona ma na sobie spodnie Louisa i koszulkę Nialla?
- No, bo oni wpadli na taki po... a no, właśnie! - Liam wziął do ręki miskę z wodą i wylał jej zawartość prosto na głowę Harry'ego.
- Dzięki, człowieku, za to, że mnie ocuciłeś.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Dziś dyngus - odezwałam się i zobaczyłam mroczki, pomiędzy nimi widziałam jeszcze dziwnie zatroskaną twarz Harry'ego. A potem zapadła ciemność... Usłyszałam jeszcze odgłos uderzającego ciała o kafelki...
***
Obudziłam się na noszach. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień...
Po prawej coś uporczywie pikało.
Uchyliłam powieki. Zobaczyłam nad sobą dwie twarze. Poczułam zapach krwi. Znowu odleciałam.
***
Ocknęłam się, przez jakiś dziwny zapach... Łeb mnie z tyłu bolał, tak, że cały pulsował... Kura mać**. Co się dzieje?
Otworzyłam oczy, po prawej siedziała ciocia, Kath. Spróbowałam coś powiedzieć... Nie wyszło.
Ciocia miała zaplecione na karku ręce, a głowę odchyloną do tyłu.
Znowu spróbowałam coś powiedzieć. Drgnęła i pochyliła się nade mną. Jej wargi poruszały się, tak jakby coś mówiła, jednak ja nic nie słyszałam, więc tylko potrząsnęłam głową.
Chciałam jej dotknąć, więc wysunęłam w jej stronę dłoń - chciałam się przekonać, czy jest prawdziwa. Do zgięcia mojego łokcia, prowadziła jakaś rurka.
Opuszkami palców przejechałam po jej skórze. Czułam ciepło bijące z jej twarzy. Czyli, że jednak ogłuchłam. Już nigdy więcej miałam nie usłyszeć głosu Tośka, albo Tulipana...
Słyszałam tylko głuchy pisk. Nic więcej.
Sięgnęłam po telefon, trzydzieści pięć po szesnastej. Pierwszy kwiecień.
No, pięknie...
Ze wzrokiem też mi się coś stało. Nie widziałam tak dobrze, jak wcześniej... To, co dalej było zamazane, rozmyte... Miałam nadzieję, że mi tak nie zostanie.
Spojrzałam gdzieś w ścianę, gapiłam się w jeden punkt. Dość długo.
Wreszcie powoli docierały do mnie dźwięki, najpierw pisk przerodził się w pikanie, potem usłyszałam dziwny szmer, tak jakby ktoś mówił bardzo cicho.
I nic więcej...
***
Po dziewiętnastej ciocia pocałowała mnie w czoło i wyszła. Zostałam sama. Teraz słyszałam już tylko pikanie, jakoś udało mi się usnąć...
___________________________________________________________________
To jest chyba najdłuższy rozdział na tym blogu... ;/ A tak a propos, to bardzo mnie ciekawi, jak bardzo skoczyłaby mi liczba wyświetleń, gdybym coś zmieniła...
*Odsyłam Was do rozdziału XII.
** Mój kolega często tak mówił zamiast po prostu "kurwa". :D
czwartek, 4 kwietnia 2013
Rozdział XVIII
Uwaga, rośnie mi kolejny długi rozdział, więc postanowiłam go podzielić na dwie, ewentualnie trzy części. Jak urośnie mi druga część, to zmieni się nazwa posta, jak ostatnio. :)) A no, i jeszcze dodam nazwę rozdziału. A i jeszcze odnośniki! :D Albo, nie, wiecie? Bo ten rozdział miał być na pograniczu dwóch dni, więc jednak będą dwa. ;D
Uwaga, nr. 2 Mój autograf. Me z kropeczką. ;)
Rozdział XVIII - "Muszę się upić z kimś normalnym..."
Dzień 394, 31.03
Obudziłam się z koszmarnym bólem głowy - wczoraj wypiłam trochę bimbru z mojej butelki i dziś zamierzałam ją zabrać na koncert. Wczoraj już się zdeklarowałam, że pójdę, bo nie wiedziałam, o której dziś wstanę.
Poszłam do łazienki. Dziś postanowiłam, że nie zrobię nic z włosami, pójdę w moich naturalnie prostych włosach na ten koncert. Zerknęłam na zegarek na ścianie. WTF? Siedemnasta? Powinnam się już zacząć zbierać.
Ubrałam się w jakąś białą tunikę i leginsy. Umyłam zęby. Wyszczotkowałam włosy.
O dziewiętnastej piętnaście zadzwonił Simon, że mam wychodzić z domu.
Wzięłam jeszcze moją dużą torbę, która maskowała zawartość i wyszłam z domu.
Po drodze zbytnio nie gadaliśmy.
Wysadził mnie od strony rzeki płynącej z Warrington, pokazał wejście i odjechał.
Telefon znowu zadzwonił. Tym razem odebrałam nie patrząc na wyświetlacz.
- Halo?
- Oh, hey, where are you?
- Niall?
- Tak, to ja załatwiłem ci bilet.
- Jestem pod Echo Arena, zaraz wchodzę.
- No, to czekamy na ciebie.
Weszłam wejściem, które pokazał mi Simon. Trafiłam od razu pod scenę.
Na początku Niall z Louisem - strzelałam, że to Louis - obejmowali się ramieniem. Potem, jak już alkohol z bimbru przepłynął razem z krwią do mózgu, koncert się skończył.
Po drodze do tamtego wyjścia, którym weszłam, ktoś złapał mnie za ramię.
Odwróciłam się.
Ten ktoś miał na głowie uszy króliczka i burzę loków.
- Spotkajmy się w... - tu wymienił nazwę hotelu, której za chiny ludowe nie mogłam sobie potem przypomnieć - pod pokojem numer 125*.
Kiwnęłam tylko głową i szybciutko wybiegłam z Echo Arena.
Na zewnątrz zadzwoniłam po taksówkę. Podałam taksówkarzowi nazwę hotelu i pojechaliśmy.
Pod hotelem czekało już z... no nie wiem, ze cztery tysiące dziewczyn, lecz tylko mnie wpuściła ochrona, może też dlatego, że tylko ja pchałam się do wejścia.
Potem wystarczyło tylko znaleźć pokój numer 125. Znalazłam go, jakieś dwadzieścia minut później na drugim piętrze i czekałam.
Za zakrętem pierwsze pojawiły się uszy. Żółte uszy króliczka. Potem głowa, a na końcu całe ciało. Był wysoki, wyższy ode mnie o dobre dziesięć centymetrów. Otworzył drzwi.
- Wchodź.
Weszłam za nim. Pokój był dość duży, stało w nim łóżko, cztery szafki, biurko...
- Przepraszam, że musiałaś czekać - usiadł na łóżku. W jego oczach nic nie widziałam, były puste. - Ale co byś zrobiła, gdybym ci opowiedział o swoim życiu?
Usiadłam obok niego.
- Przykro mi, ale nie rozumiem pytania - wyjęłam z torby bimber, zostało jeszcze pół butelki. - Masz.
- Co to?
- Najlepsze świństwo pod słońcem.
Wychylił butelkę. Zachłysnął się.
- Co to jest?! - krzyknął.
- W Polsce mówią na to bimber, nie wiem, jak to się nazywa po waszemu - odpowiedziałam. - Lepiej żebyś się położył, to działa natychmiastowo.
Zrobił to, o co go prosiłam.
- A mogę ci coś powiedzieć? Taylor była nudna** - i zaczął chrapać.
Wymknęłam się po cichu z jego pokoju. Podeszłam do drzwi z numerem 126. Zapukałam. Usłyszałam krzyki.
- Fuck, kto znowu o tej porze w nocy... - otworzyły się drzwi. Za nimi stał Niall w samej koszulce i bokserkach.
- Hej, mogę wejść? Harry już śpi, a ja muszę się upić z kimś normalnym - uśmiechnęłam się do niego słodko i pokazałam butelkę z bimbrem.
- Okay, wchodź, zaczekaj, polecę po chłopaków - założył jakieś spodnie.
Usiadłam na łóżku.
Wrócili po dwóch minutach.
- Macie szklanki? - spytałam.
Niall wyjął z szuflady pięć szklanek. Rozlałam po równo.
- No, to co? Wasze zdrowie chłopaki - uniosłam swoją i upiłam łyka.
Zaczęli się krzywić.
- Co to, kurwa, jest?! - wrzasnął Zayn.
- Polacy mówią na to bimber i piją to hektolitrami.
- Jesteś z Polski?
- Yep.
- Polki umieją gotować bigos***! - powiedział Niall, usiadł obok mnie i objął ramieniem, chcąc pocałować.
W samą porę zareagowałam:
- Hey, I've got a boyfriend.
Zabrał ramię i w tym samym momencie Louis - teraz już wiedziałam, że to Louis - strzelił we mnie z pistoletu na wodę, a ja poczułam, jak woda zalewa mi tunikę z tyłu. Przez moją białą górę stroju zaczął prześwitywać czerwony stanik.
Zerwałam się na równe nogi.
- No i jak ja teraz wrócę do domu, ajnsztajny?
- Spoko, pożyczymy ci coś - odparł Louis. - Zresztą trzeba było się przygotować, już jest dyngus!
- Więc, Niall, ściągaj koszulkę, Loui, spodnie - odezwał się Liam - jak żeście tacy... - nie dałam mu dokończyć:
- Nie trzeba, pokażcie mi tylko, gdzie mogę się wysuszyć.
- Nie jestem Harry, ale dobrze, tato**** - wtrącił Niall i zdjął koszulkę. - Masz - podał mi.
_______________________________________________________________________
* Styles po rozstaniu z Taylor, stał się strasznym kobieciarzem.
** Tuż przed rozstaniem z Taylor upił się bez niej, a potem powiedział jej, cyt.: "Bo ty, kurwa, jesteś nudna, Taylor".
*** Niall kocha jeść. I kocha jedzenie. :D
**** Liam jest uznawany przez chłopaków za ojca zespołu.
* Styles po rozstaniu z Taylor, stał się strasznym kobieciarzem.
** Tuż przed rozstaniem z Taylor upił się bez niej, a potem powiedział jej, cyt.: "Bo ty, kurwa, jesteś nudna, Taylor".
*** Niall kocha jeść. I kocha jedzenie. :D
**** Liam jest uznawany przez chłopaków za ojca zespołu.
wtorek, 2 kwietnia 2013
Rozdział XVII
Uwaga, Tak sobie tu wchodzę wczoraj, patrzę, a tam 1500 (!) wyświetleń. Dziękuję!
Uwaga nr. 2 Wczoraj w nocy, po 24.30 kończyłam tą notkę. Sans wie, bo z nią pisałam. :D
Uwaga nr. 3 Sans, kupujesz mi insulinę, jakbym dostała cukrzycy. ;pp
Uwaga nr. 4 Follow Me. on twitter.com
Rozdział XVII - "Ładnie grasz, Aniołku..."
Dzień 393, 30.03
Przez ten tydzień praktycznie nic się nie działo. No, może, oprócz tego, że nauczyłam się chodzić na rolkach, pisałam ludziom o Holmes Chapel i tato zaczął pędzić bimber* w piwnicy, gdzie nie schodziłam. Dał mi raz spróbować bimbru, nie był taki zły. Czułam po nim tylko, jak wargi mi się wywracają na wierzch. Sto procent alkoholu etylowego. Ruskim, toby trzeba było nalać po szklance, żeby się upili. Polakom po pół, a anglikom to, tylko na dno po kapce.
Tata pod wieczór w piątek dał mi butelkę, mówiąc, że to tylko na wyjątkowe okazje, ale ja wiedziałam, że gdy tylko zniknę mu z oczu, wypiję tą całość, a potem będę rzygać w krzakach.
W sobotę rano obudził mnie telefon od Simona. Coś tam mówił, że mam być gotowa za pół godziny, więc szybko wyskoczyłam z łóżka i pędem pobiegłam do łazienki. Razem z układaniem włosów w fale, zeszło mi dwadzieścia pięć minut. Zabrałam z biurka jeszcze moje pałeczki do perkusji i kostki gitarowe.
Podjechał po mnie. Wskoczyłam do samochodu i ruszyliśmy do Liverpool.
- Boisz się czegoś? - zagadał.
- Nie, niczego, nie posiadam instynktu samozachowawczego.
Więcej żadne z nas się nie odezwało. Na lotnisko International zajechaliśmy po dziesiątej. Lot do Londynu zleciał mi bardzo szybko, na rozmowach z Simonem. Pytał mnie między innymi, czego słucham i czemu gram na tylu instrumentach. Odpowiedź na pierwsze pytanie była dość łatwa, ale na drugie... długo się rozwodziłam, na temat naszego szkolnego zespołu oraz tego, że gdy kogoś nie było, musiałam go zastępować.
***
W studiu weszłam od razu do sali nagraniowej.
- Możesz zacząć, kiedy będziesz gotowa - łatwo tak mówić. W mojej głowie kotłowała się big fight, między dwiema piosenkami, w końcu zdecydowałam się na trzecią - "Nobody Compares".
***
Kiedy skończyłam grać uniosłam głowę i przez lustro weneckie zobaczyłam lekko zarysowane pięć par oczu.
Gdy lustro weneckie zaczęło się opuszczać spuściłam wzrok.
- Jak masz na imię?
Nie wytrzymałam i spojrzałam w oczy temu, który pochylał się nad mikrofonem.
- Angela - odpowiedziałam, ale tego ostatniego "a", chyba nie usłyszał, uśmiechnął się słodko i powiedział:
- No, to w takim razie, Aniołku**, ładnie grasz - zrobiło mi się ciepło w twarz.
- Dzięki - bąknęłam.
Znowu nacisnął przycisk.
- Weź, Harry, nie zapeszaj dziewczyny - zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona. Nie wiedziałam, który to powiedział.
Zaśmiał się i wyszli się głupio śmiejąc.
Zerknęłam na zegarek. Trzydzieści pięć po szesnastej. Zabrałam swoje pałeczki i szybkim krokiem wyszłam z tamtąd na korytarz.
Po drodze ktoś złapał mnie za ramię.
- Przepraszam, Angel, nie chciałem, żeby to tak wyszło - usłyszałam ten sam głos, co w studiu.
Poczułam krople potu, spływające po moich plecach.
- Nic się nie stało - nie patrzyłam na niego, tylko w stronę wyjścia. - Ale tego "Aniołka" to mogłeś sobie darować.
- Czemu?
- Bo moje imię to Angela.
- Ale to zdrobnienie pasuje do ciebie.
- Muszę już iść - powiedziałam.
- Wpadniesz jeszcze? Kiedyś? - puścił moją rękę.
- Nie wiem - ruszyłam przed siebie, w stronę schodów.
***
Na parterze ktoś mnie jeszcze zawołał:
- Hey, Angela! Angela!
Odwróciłam się.
- What's up?
- It's yours? - podał mi telefon. - Chyba zostawiłaś. Cały czas dzwoni.
- Yeah, thanks...
- Niall - przedstawił się. - No problem.
Spojrzałam na blondynka. Uśmiechał się do mnie aparatem na zęby.
- Thanks, Niall - pomachałam mu ręką, bo biegł z powrotem po schodach.
Przetarłam wyświetlacz dłonią. Od razu się zapalił. Na wyświetlaczu zobaczyłam tylko dwa słowa: "Tuli pan.". Dzwonił. Włożyłam telefon do kieszeni spodenek. Miałam na sobie rajstopy, spodenki takie do połowy ud, moje ulubione adidasy i jakąś bluzę z napisem: "Idaho State", nad połączoną kieszenią.
Telefon wibrował jeszcze przez jakiś czas. Jak się uspokoił, wyjęłam go z kieszeni i sprawdziłam, ile razy Tulipan dzwonił. Trzy nieodebrane połączenia od Tulipana i jedno od Tośka. Będzie źle, dostanę opierdol od Tośka.
Zauważyłam Simona, schodzącego ze schodów.
- Czemu tak szybko wybiegłaś? Chcesz przesłuchać swoją grę?
- Nie, chcę wrócić do domu.
- Okay, ale co się stało?
- Nic - odparłam trochę za szybko.
***
- Masz - podał mi pod domem zawiniątko.
- Co to?
- Bilet, jutro, w Liverpool, Echo Arena, o szóstej, One Direction, TMH Tour.
- Spoko, nie wiem, czy się pojawię.
- Daj znać do rana.
Wysiadłam i pobiegłam do domu. Otworzyłam drzwi i pobiegłam do siebie. Dziś nie miałam zamiaru nic pisać na blogu. Ani do nikogo dzwonić. Po prostu zamknęłam drzwi i usiadłam na fotelu. Telefon rzuciłam na biurko. Znowu zaświecił się wyświetlacz. "Niall". Że co? Niall? Skąd on u mnie w telefonie?
Pozwoliłam mu dzwonić, a co to? Co ja jestem?
Nie usunęłam jednak jego numeru, bo wiedziałam, że być może kiedyś mi się przyda... a może i nie...
_______________________________________________________________________
*bimber - sam alkohol etylowy bez dodatku wody, czy czegokolwiek, maszynę do pędzenia go widziałam na własne oczy, ale nie opiszę wam, na jakiej podstawie działa ;p
**"Aniołek" - Angel po angielsku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)